XV NIEDZIELA ZWYKŁA

Jezus – Syn Boży objawia, co czyni człowieka nieczystym (Mt ...

„Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem, a swego bliźniego jak siebie samego” (Łk 10,27).

Często w potocznej rozmowie ludzie, chcąc podkreślić swoje kompetencje, mówią: „ja jako humanista” – i tu padają różne poglądy. Nie chodzi o to, by przytaczać wszystkie definicje humanizmu – historyczne czy współczesne. Dziś, w tę niedzielę, nie ma też potrzeby mówić o tym, jaką mamy wiedzę o człowieku. Warto natomiast dotknąć chrześcijańskiego sposobu bycia i działania wobec tych, których mamy na wyciągnięcie ręki.

Kto nie kocha BOGA – ten umarł, nie żyje. Kto nie kocha BLIŹNIEGO – ten umarł, nie żyje.

„Mam już swoje lata, wiele przeżyłam, czuję się doświadczoną kobietą. Mam męża, dzieci, wnuki – życie mi się udało. Z rodzeństwem zdecydowaliśmy, że to ja zaopiekuję się naszą ponad dziewięćdziesięcioletnią mamą. Choć mama ma wiele chorób, pierwsze lata były spokojne – była wdzięczna za moją troskę i opiekę. Jednak ostatni rok to tragedia. Ojcze, nie wiem, co się z nią stało – bo nigdy taka nie była. Ciągle ma do mnie pretensje, pojawiła się agresja, wyzywa mnie od najgorszych. Wszystkim dookoła mówi, że się nad nią znęcam, że jestem najgorszą córką, a nawet, że lepiej by było, gdybym się nie urodziła. Nie tylko mi wstyd wobec rodziny czy sąsiadów za te słowa, ale przede wszystkim jest mi wewnętrznie przykro – mam żal, boli mnie to. Przecież na to nie zasłużyłam. Nie wiem, co mam robić. Jest jeszcze w miarę sprawna, ale do kościoła już nie chce chodzić, tym bardziej spotkać się z księdzem. Co ojciec doradzi? Bo ja już nie mam sił. Tylko Bóg może coś zdziałać, może przemieni jej serce”.

To była długa i trudna rozmowa z tą starszą kobietą. Pojawiły się ostre słowa, a potem łzy – bo ona tego naprawdę nie chciała. Wszystko zakończyło się sakramentami. Ożyła relacja miłości w tej rodzinie. Śmierć między mamą a córką została wreszcie pokonana. Miłość do Boga otworzyła w nich miłość ku sobie.

Dzisiejszą przypowieść o miłosiernym Samarytaninie tak naprawdę tylko Jezus mógł opowiedzieć. Bo tylko On w pełni doświadczył, co znaczy kochać bliźniego: „CAŁYM sercem,  CAŁĄ duszą, CAŁĄ mocą, CAŁYM umysłem” (por. Łk 10,27) – aż po krzyż. I dziś mówi do ciebie: „Idź i ty czyń podobnie” (Łk 10,37). Kochaj Boga i bliźniego w ten właśnie sposób.

XIV NIEDZIELA ZWYKŁA

14 Niedziela Zwykła - Rok C - Misjonarze Klaretyni Prowincja ...

Jezus mówi uczniom: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Łk 10,2). A potem, po powrocie uczniów z misji, słyszymy ich radosne świadectwo: „Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam się poddają!” (Łk 10,17). Jezus odpowiada: „Nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się raczej z tego, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20).

Drodzy Bracia i Siostry,

Dzisiejsza Ewangelia stawia przed nami trzy ważne prawdy, które dotyczą nie tylko apostołów sprzed dwóch tysięcy lat, ale także nas – ludzi XXI wieku. Bo choć czasy się zmieniły, misja Kościoła trwa niezmiennie: głosić Ewangelię i nieść pokój.

Po pierwsze, Jezus przypomina: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało” (Łk 10,2). To wezwanie jest aktualne również dziś. W świecie, który często odrzuca Boga lub żyje tak, jakby Go nie było, potrzeba ludzi gotowych podjąć trud głoszenia Dobrej Nowiny – nie tylko kapłanów czy zakonników, ale każdego z nas. Potrzeba nauczycieli Ewangelii w rodzinach, świadków w miejscach pracy, ludzi modlitwy i działania w parafiach i wspólnotach.

Po drugie, Jezus posyła uczniów „po dwóch” (Łk 10,1). To znak, że misja nie jest indywidualną przygodą – to wspólnota, to wsparcie, to Kościół. Nie jesteśmy sami. I nie musimy być doskonali, by nieść Chrystusa. Jezus nie posłał doświadczonych teologów, lecz zwyczajnych uczniów, którzy zaufali Mu do końca.

Po trzecie, i to najpiękniejsze: uczniowie wracają z misji uradowani – widzieli moc Bożą w działaniu (por. Łk 10,17). Ale Jezus kieruje ich uwagę jeszcze głębiej: „Nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się raczej z tego, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20). To znaczy, że największym cudem nie są nawet spektakularne znaki, lecz to, że Bóg zna każdego z nas po imieniu, że jesteśmy Jego dziećmi, że mamy miejsce w Jego sercu.

Drodzy, nie zapominajmy, że każdy z nas został posłany – przez chrzest, przez wiarę, przez miłość. Gdy wychodzimy z kościoła, wkraczamy na pole żniwa. Niech więc nasza codzienność stanie się przestrzenią, w której dzielimy się Ewangelią – przez słowo, gest, przebaczenie, modlitwę.

A gdy będzie ciężko, gdy zabraknie radości, przypomnijmy sobie słowa Jezusa: „Cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20). Bo to nie nasze sukcesy czynią nas wielkimi, lecz Jego łaska (por. 2 Kor 12,9).

UROCZYSTOŚĆ ŚWIĘTYCH APOSTOŁÓW PIOTRA I PAWŁA

ŚWIĘCI I BŁOGOSŁAWIENI – 29 czerwca – Uroczystość Św ...

Na obrzeżach Cezarei Filipowej, u stóp skalistej góry Hermon, w miejscu, w którym przed wiekami oddawano cześć pogańskiemu bożkowi imieniem Pan, na gruzach zniszczonych pogańskich świątyń – Jezus postawił swoim uczniom zaskakujące pytanie: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? (Mt 16, 13). Inaczej mówiąc, Jezus zapytał: Kim jestem dla ludzi? Kim jestem – według was – dla współczesnego człowieka? I uczniowie, próbując odpowiedzieć na tak postawione pytanie, prześcigali się wręcz w przytaczaniu przykładów tego, kim dla ludzi jest Jezus. Niektórzy ludzie bowiem twierdzili wówczas, że Jezus jest Janem Chrzcicielem, inni mówili, że jest Eliaszem, jeszcze inni, że Jeremiaszem albo jednym z proroków – słyszymy to w dzisiejszej liturgii słowa (por. Mt 16, 14).

A potem pada kolejne pytanie, dotykające bezpośrednio uczniów: A wy za kogo Mnie uważacie? (Mt 16, 15). Inaczej mówiąc: Czy wy też przychylacie się do tych opinii, czy dla was też jestem jednym z proroków? Uczniowie milczą. Bo rozglądając się dookoła siebie, widzą potężne pogańskie świątynie zbudowane na skałach, zniszczone, rozsypane niczym domki z kart. Skoro nie przetrwały te budzące podziw, oparte na solidnych kolumnach świątynie, jakże ostać się może coś, co nie ma żadnej infrastruktury; coś, co jest póki co jedynie wspólnotą kilkunastu osób wędrujących za Nauczycielem, na dodatek atakowanym z każdej strony. I tylko Piotr ma odwagę odpowiedzieć Jezusowi, choć – jak można wywnioskować z kontekstu – mówi w imieniu wszystkich uczniów: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego! (Mt 16, 16).

I to odważne wyznanie wiary wypowiedziane przez apostoła Piotra stało się fundamentem, na którym Chrystus zbudował Kościół. Sam Piotr stał się skałą tegoż Kościoła, najważniejszą po Chrystusie jego postacią, pierwszym wśród apostołów, pierwszym wśród tych, którym Chrystus powierzył zadanie głoszenia Ewangelii wszelkiemu stworzeniu.

Nieco inna była droga powołania apostoła Pawła, który – jak dobrze wiemy – nie należał do ścisłego grona Dwunastu, ale na skutek szczególnego wyróżnienia, szczególnej łaski wybrania, z okrutnego prześladowcy chrześcijan stał się gorliwym głosicielem słowa Bożego.

Znamienne jest, że Kościół czci obydwu apostołów jednego dnia, choć przecież gdy popatrzymy na słowo Boże, to z łatwością zauważymy, że chyba jednak więcej ich różniło niż łączyło – pochodzenie, wykształcenie, praca, droga powołania, a także – i to jest chyba najważniejsza różnica – sposób przekazywania i utwierdzania wiary. Pierwszy z nich, Piotr, stał się nauczycielem i głosicielem Ewangelii wśród obrzezanych, czyli wśród Żydów, którzy wciąż jeszcze byli bardzo przywiązani do Starego Prawa i wynikających z niego zasad. Tymczasem św. Paweł głosił Ewangelię głównie poganom i – choć sam był Żydem – wcale nie uważał, że trzeba najpierw wszystkich obrzezać, a potem dopiero chrzcić w imię Trójcy Świętej.

Nie ma jednak żadnej wątpliwości co do tego, że obydwaj – zarówno św. Piotr, jak i św. Paweł – chcieli prowadzić i prowadzili ludzi do Chrystusa, prowadzili ludzi do winnego krzewu, otwierali ludziom drzwi królestwa Bożego i zachęcali ich z całych sił do wytrwania w łasce chrztu świętego. To było i jest w tym wszystkim najważniejsze. Wszelkie inne spory – choć były na tyle znaczące, że na kartach Pisma Świętego znalazła się o nich wzmianka – były jedynie wyrazem gorliwości, próbą prześcigania się w wierności Bożemu Prawu.

To także dla nas nauka, że mimo różnych zdań, opinii i sposobów wierności Chrystusowi, wszystkich chrześcijan łączy miłość do Boga i pragnienie wytrwania w owym winnym krzewie, do czego jesteśmy nieustannie zachęcani. Obyśmy nigdy nie zgubili z oczu tej najważniejszej perspektywy, a gorliwość Piotra i Pawła – jakże różnie realizowana – niech zawsze będzie dla nas wzorem trwania w Chrystusie. Amen.

 

XII NIEDZIELA ZWYKŁA

A wy za kogo Mnie uważacie? To fundamentalne pytanie Jezus zadaje Apostołom pod Cezareą Filipową. Dlaczego właśnie tam? Było to miasto zbudowane u stóp góry Hermon, w miejscu, gdzie trzy strumienie łączą się w jeden nurt i dają początek rzece Jordan. Owe miejsce zachwycało bujną roślinnością. Pewnie dlatego w pobliżu jednej z tamtejszych grot Ptolemeusze nakazali zbudować świątynię dedykowaną bożkowi Panowi – opiekunowi lasów i pól, pasterzy i trzód. Z czasem przypisano mu dodatkowe funkcje: lekarza, wieszczka i dawcy płodności. Pan nie był jedynym bożkiem czczonym w Cezarei Filipowej. Jedną z okolicznych grot, przy której wypływała woda, dedykowano greckiej nimfie Echo. Ponadto Herod Wielki wybudował tam świątynię poświęconą Augustowi – władcy rzymskiemu. Cezarea Filipowa stanowiła zatem symbol ludzkich pragnień i poszukiwań dotyczących spełnienia życia. Dla jednych była to władza, dla innych – religia niosąca obietnice zdrowia, sił witalnych lub przepowiedni pomyślnej przyszłości.

Wydaje się, że nieprzypadkowo Jezus zabiera Apostołów pod Cezareę Filipową. Wie, że Jego uczniowie stanęli wobec wielkiej próby. Kusich życie ziemskiej sławy i sukcesu. Dopiero co wrócili z wyprawy, na którą Jezus ich wysłał, aby „głosili Królestwo Boże i uzdrawiali chorych” (Łk 9,2). Donieśli Jezusowi o sukcesie głoszenia Ewangelii – o tym, że chorzy odzyskiwali zdrowie, a złe duchy im się poddawały (por. Łk 9,11). Następnie byli świadkami cudownego rozmnożenia chleba i nakarmienia pięciu tysięcy ludzi (por. Łk 9,12-17). Wydaje się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, a to, czego doświadczali, potwierdzało, że Jezus jest oczekiwanym Mesjaszem, który przyniesie Izraelowi królestwo dostatku i pokoju.

Jezus także i nas zabiera pod Cezareę Filipową. My również nie jesteśmy wolni od pokusy ziemskiej chwały i sukcesu. Zabiegamy o to, aby spełniały się nasze pragnienia i marzenia. Miłe są nam słowa podziwu od innych. Jesteśmy szczęśliwi, kiedy inni liczą się z naszym zdaniem. Wszystko prowadzi do zadowolenia z życia, a Jezus staje się bliższy człowiekowi, bo wydaje się, że jest On gwarantem życiowego sukcesu i błogosławi naszym poczynaniom.

Jednak nie takiego życia chce dla swojego Syna i Jego uczniów Pan Bóg. Jezus, zadając Apostołom pytanie, za kogo Go uważają, tak naprawdę zdradza przez to, za kogo On nas uważa – czyli kim dla Niego jesteśmy: kimś, za kogo warto oddać życie. Wydaje się, że ten krótki dialog Jezusa ze swoimi uczniami był potrzebny, by przygotować ich do przyjęcia wielkiej prawdy o sensie przyjścia Syna Bożego na ziemię. Właśnie pod Cezareą Filipową Jezus po raz pierwszy zapowiada swoją mękę. W ten sposób pokazuje, że droga Jezusa, na którą wchodzą Jego uczniowie, mierzy wyżej niż tylko sukces tego świata. Jezus zmierza do królestwa swego Ojca i chce, by znaleźli się tam Jego uczniowie. A zatem odkrywa, w jaki sposób się tam dostać. Droga prowadzi przez Krzyż, który jest częścią Bożego planu: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć (…), być zabitym, a potem zmartwychwstanie” (Łk 9,22).

W filmie pt. „Powołany – film na czasy ostateczne” można zobaczyć świadectwo, jakie daje Pani Joanna Nowacka. Związała się ona z Krzysztofem, dla którego zostawiła swojego męża Grzegorza. Wzięli ślub cywilny. Byli szczęśliwi. Kochali się. Na świat przyszło dwoje dzieci. Mieli piękny dom, dobrze płatną pracę. Czego można chcieć więcej od życia? Jednak ich szczęście zburzyła choroba Krzysztofa. Diagnoza postawiona przez lekarzy brzmiała: rak mózgu – glejak IV stopnia. Krzysztofowi pozostało od 4 do 6 tygodni życia. Podczas jednej z wizyt w szpitalu Pani Joanna zauważyła, że na stoliku obok łóżka Krzysztofa leży obrazek Pana Jezusa Miłosiernego. Krzysztof zwrócił się do niej ze słowami: „Wszystko będzie dobrze, Pan Jezus nam pomoże”. Prosił ją, aby od tej pory żyli w czystości. Joanna uznała, że zwariował. Po powrocie ze szpitala do domu Krzysztof codziennie modlił się na różańcu, czytał Pismo Święte, zaczął chodzić do kościoła. Jednak jego stan zdrowia pogarszał się z dnia na dzień i w końcu odszedł. W czasie pogrzebu, stojąc nad trumną Krzysztofa, Joanna usłyszała słowa: „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz, ale Pan cię wskrzesi w dniu ostatecznym. Żyj w pokoju”. Ogarnęła ją wtedy wielka miłość. Zaczęła rozumieć, że Bóg istnieje. Uwierzyła, że jest życie, że jest coś więcej niż ta doczesność, w której żyła. Po śmierci Krzysztofa zaczęła porządkować swoje życie. Dążyła do pojednania. Prosiła o wybaczenie tych, których skrzywdziła, i sama przebaczała. Zaczęła budować swoje życie na nowym fundamencie – na Chrystusie i Jego miłości. Mówiła, że po ludzku cierpienie, choroba i śmierć Krzysztofa są nie do przyjęcia. Ale było to błogosławieństwo dla niej. Krzysztof złożył ofiarę ze swego życia i dziś bardziej rozumie słowa Jezusa: „Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13).

Krzyż to droga do odkrycia pełni życia. To droga, po której kroczymy razem z Jezusem – a właściwie za Nim – jako Jego uczniowie. Kto tej drogi nie podejmuje z obawy o swoje życie, według Jezusa – straci je. Kto zaś chce tracić swoje życie z Jezusem, ofiarować je Ojcu i bliźnim – ocali je. To paradoks Krzyża, który prowadzi do spełnionego życia na ziemi z przedłużeniem na wieczność.

A wy za kogo Mnie uważacie? Jezus stawia dzisiaj to pytanie każdemu z nas. Nie można go zignorować, ponieważ od tego, jak na nie odpowiemy – słowami i życiem – zależy nasze zbawienie. Papież Benedykt XVI, zwracając się do młodych na zakończenie Światowych Dni Młodzieży w 2011 r., podsuwa nam taką odpowiedź:

„Powiedzcie Mu: Jezu, wiem, że Ty jesteś Synem Boga, że oddałeś swoje życie za mnie. Chcę Cię wiernie naśladować, a Twoje słowo będzie mnie prowadziło. Ty mnie znasz i kochasz. Ufam Ci i składam w Twoje ręce całe moje życie. Chcę, żebyś był siłą, która mnie wspiera, radością, która nigdy mnie nie opuszcza”. Amen.

UROCZYSTOŚĆ NAJŚWIĘTSZEGO CIAŁA I KRWI CHRYSTUSA

GŁÓWNE NABOŻEŃSTWO Z PROCESJĄ EUCHARYSTYCZNĄ O GODZ. 10.00.

Każdy człowiek jest spragniony cudu; każdy chciałby być świadkiem jakiegoś nadzwyczajnego wydarzenia. Wielu ludzi w poszukiwaniu cudownych miejsc albo osób uważanych za cudotwórców przemierza niekiedy setki kilometrów, znosząc trudy podróży, aby tylko doświadczyć cudu na własne oczy

Byli święci, którzy szczególnie przyciągali do siebie ludzi, np. św. Jan Maria Vianney, proboszcz z Ars, czy św. Ojciec Pio – chyba najbardziej niezwykła postać wśród świętych – który ściągał do siebie tysiące ciekawskich, często także takich, którzy z wiarą i z Bogiem byli już dawno na bakier…

Święta Lipka, Częstochowa, Lourdes, Fatima, Medjugorie i wiele innych miejsc – to lokalizacje, gdzie dokonujące się cuda przyciągają jak magnes coraz to nowe rzesze wiernych.

Ludzie pragną cudów, chcą uczestniczyć w czymś nadprzyrodzonym, poczuć atmosferę, jaka wytwarza się w miejscu cudu.

I o takim cudzie słyszymy również w dzisiejszej Ewangelii. Jezus dokonuje cudu – rozmnaża chleb i ryby, i dzięki temu ponad pięć tysięcy mężczyzn zostaje nakarmionych. I żeby tego było mało – zostaje jeszcze dwanaście koszy ułomków.

Cudowne rozmnożenie chleba w dzisiejszej Ewangelii jest symbolem Eucharystii, w której Chrystus daje swoje Ciało na pokarm, a swoją Krew jako napój. Chrystus przychodzi do nas podczas Eucharystii pod postaciami chleba i wina – Ciała i Krwi Pańskiej. Uobecnia się podczas Mszy św. i staje się realnym Bogiem – pokrzepia naszą duszę i ciało. Przychodzi do nas podczas każdej celebracji Eucharystii, gdzie Go czcimy.

Cuda dzieją się pośród nas. Problem tkwi nie w tym, czy Bóg działa, ale w tym, czy my naprawdę w to wierzymy. Na świecie udokumentowano około 132 cudów eucharystycznych – sytuacji, w których Bóg w niezwykły sposób potwierdził swoją realną obecność w Eucharystii.

Jednym z takich cudów jest wydarzenie z Maceraty we Włoszech.

Rankiem 15 kwietnia 1356 r. pewien kapłan odprawiał Mszę św. w kościele benedyktynek. Podczas konsekracji dopuścił się chwili zwątpienia w realną obecność Chrystusa w Eucharystii. Gdy łamał Hostię, nagle popłynęła z niej krew. Ręce mu zadrżały, a krople krwi spadły na korporał pod kielichem. Po zakończeniu Mszy św. kapłan pośpieszył do biskupa, który nakazał splamiony korporał poddać kanonicznemu badaniu w katedrze.

Cud ten został porównany do słynnego cudu w Bolsena z 1263 r.który dał początek świętu Bożego Ciała. Komisja potwierdziła autentyczność cudu, a korporał z plamami krwi został wystawiony do publicznej adoracji. Krwawe plamy, wyraźnie widoczne na tkaninie, zostały uznane za Najświętszą Krew Zbawiciela. Relikwiarz zawierający ten cenny skarb przetrwał burzliwe dzieje, a jego zawartość do dziś jest czczona w kaplicy katedry w Maceracie – szczególnie w oktawie Bożego Ciała.

Może myślisz sobie teraz: „Gdybym ujrzał taki cud, bardziej bym wierzył”. Może tak, a może nie? Wiele cudów dzieje się codziennie, a jednak nie prowadzą one ludzi do ołtarza Pana. Dzisiejsza uroczystość ukazuje nam Boga, który wychodzi do nas, przekracza wszelkie granice i chce czynić cuda nie tylko podczas Mszy św., ale również w naszym codziennym życiu.

 

Dziś uczestniczymy w uroczystych procesjach, czcimy Najświętszy Sakrament, śpiewamy piękne pieśni eucharystyczne, oddajemy Jezusowi cześć w naszych miastach, miasteczkach, wsiach i osadach. Wychodzimy na ulice, pięknie udekorowane, niosąc Najświętszy Sakrament – Ciało Chrystusa. Realny Bóg wychodzi do nas, przemierza nasze ulice, drogi i ścieżki. Chce wejść między swój umiłowany lud. Przychodzi do każdego człowieka: chorego i zdrowego, starego i młodego, zakochanego i tego, któremu rozpadło się małżeństwo. Jezus przychodzi do nas, do ciebie i do mnie. On nie tylko chce być blisko ciebie – On chce zamieszkać w twoim sercu, w moim sercu. Chce być naszym codziennym pokarmem, chce być w nas i dla nas. Pragnie, byśmy Go przyjmowali, kształtowali życie według Jego nauki, czcili Go w sercu i naszymi uczynkami.

Zewnętrzne procesje i nabożeństwa mogą – i powinny – być tylko wyrazem naszej wewnętrznej wiary i bliskości z Bogiem, który daje się nam jako pokarm. Inaczej są tylko pustym tradycjonalizmem, rutyną, nic nieznaczącą ceremonią.

Jezus Chrystus, Syn Boży, chce być naszym pokarmem i towarzyszem życia, naszym Nauczycielem, wzorem i punktem odniesienia. Chce być Bogiem żywym i obecnym w naszym codziennym życiu – nie bożkiem czy idolem.

Bóg codziennie dokonuje cudu rozmnożenia chleba podczas Eucharystii. Trudno człowiekowi zrozumieć Eucharystię, bo jest ona tajemnicą. Ale ważne jest, by człowiek był jej bliski – bo ona przemienia serce.

Nawet jeśli nie uczestniczysz codziennie we Mszy św., staraj się pamiętać o niedzielnym spotkaniu z Chrystusem. Dołóż starań, by było ono pełne – to znaczy, by nie zabrakło Komunii świętej. Ona jest naszą siłą.

W czasie jednej z pielgrzymek Sybiraków do Częstochowy, pewien człowiek pochodzący z Kresów opowiadał o wydarzeniu z lat II wojny światowej. Kiedy stracił całą rodzinę wywiezioną na Sybir, sam dostał się do niemieckiej niewoli i został skierowany do obozu pracy w Niemczech. Kiedyś, razem z innymi więźniami, był prowadzony do pracy przez ulice małego miasteczka. Pod eskortą żołnierzy szła 24-osobowa kolumna samych Polaków. Niedaleko kościoła zauważyli księdza z bursą, który szedł z Najświętszym Sakramentem do chorego. Jakby na komendę – jak wspominał ów więzień – wszyscy upadli na kolana. Strażnicy – żołnierze eskortujący więźniów krzyczeli, bili kolbami karabinów. Nikt jednak się nie ruszył.

Niemiecki ksiądz, widząc to, zatrzymał się uniósł bursę i uczynił bursą nad kolumną Polaków znak krzyża – za co również sam został uderzony kolbą.

Ów więzień zapamiętał to wydarzenie tak mocno, że kiedy w latach 80. otworzyły się granice, jako emeryt wyrobił paszport i pojechał do Niemiec. Odszukał miasteczko, odnalazł kościół, spotkał się z proboszczem i opowiedział mu to wydarzenie sprzed lat. Ksiądz zaprosił go do środka i pokazał kronikę parafialną z zapisem tego zdarzenia – sporządzonym przez jego poprzednika, owego bohaterskiego niemieckiego kapłana.

W kronice znajdował się nie tylko opis tamtego faktu, ale i komentarz: „Nie może zginąć naród, który żywi taką cześć do Najświętszego Sakramentu!”.

Nie może zginąć naród, który czci Najświętszy Sakrament. Nie może zginąć człowiek, który kocha Eucharystię.

Nie czekajmy na nadzwyczajne znaki. Największy cud wydarza się co dnia – na ołtarzu. Na ołtarzu gdzie jest celebrowana Msza św. Jezus daje się cały – dla ciebie, dla mnie.

Czy Go rozpoznajesz? Czy Go przyjmujesz? Czy pozwalasz Mu w sobie zamieszkać?

Niech nasza miłość do Eucharystii nie kończy się dziś – ale trwa codziennie.

Dlatego kochajmy Eucharystię. Nie rezygnujmy pochopnie z niedzielnej Mszy św.; starajmy się zawsze przyjmować Jezusa do serca. Bo On chce być naszą mocą, naszą siłą. Jezus, w pokornym znaku chleba i wina przemienionych w Jego Ciało i Krew, wędruje z nami jako nasza siła.

Dziś, dziękując za ten wielki dar Jego obecności, w procesji zapraszamy Go pomiędzy nasze domy – obyśmy nie tylko dziś, ale zawsze zapraszali Go do naszych serc. Amen.

NIEDZIELA NAJŚWIĘTSZEJ TRÓJCY

Ikona Miłości – obraz religijny

Uczyniłeś nas niewiele mniejszymi od aniołów! (Ps 8,6)

W Uroczystość Trójcy Przenajświętszej stajemy wobec jednej z najgłębszych tajemnic naszej wiary. Choć ludzki rozum nie jest w stanie w pełni jej pojąć, możemy dostrzec działanie Trójcy Świętej w historii zbawienia i naszym codziennym życiu. Spróbujmy więc spojrzeć na Boga w Trójcy Jedynego jako Tego, który nieustannie zwraca się ku człowiekowi – ku jego dobru, zbawieniu i szczęściu. Chcąc zrozumieć tajemnicę Trójcy Przenajświętszej, spróbujmy zobaczyć Pana Boga w Trójcy Jedynego jako zwróconego całkowicie ku człowiekowi: jego dobru i szczęściu. Wyraża to zachwyt, jakiemu ulega psalmista, gdy woła: „Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, czym syn człowieczy, że troszczysz się o niego?” (Ps 8,5).

W Piśmie Świętym mamy wiele dowodów na to:

  • Choćby stworzenie człowieka. Wygląda ono zupełnie inaczej niż stworzenie wszystkiego innego. Tutaj pojawia się pierwsza przesłanka, by odkryć Trójcę Przenajświętszą: „Uczyńmy człowieka na nasz obraz”(Rdz 1,26). Pan Bóg lepi człowieka i wkłada w to całą swoją miłość. Wydobywa nas z nicości do pełni miłości.
  • Po grzechu pierworodnym Pan Bóg szuka człowieka: „Gdzie jesteś?”(Rdz 3,9).
  • W niewoli egipskiej Pan Bóg podejmuje ogromny wysiłek, by wyrwać swój naród z niewoli i uczynić go całkowicie wolnym.

Wyjątkowe działanie całej Trójcy Przenajświętszej na rzecz człowieka ukazuje nam Eucharystia. Mamy tu realizację obietnicy Pana Jezusa, który mówi „Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba” (por. J 6,32), którym będzie ciało Pana Jezusa. Gdy więc słyszymy słowa przeistoczenia, możemy się przekonać, jak wierny swoim obietnicom jest Pan Bóg: Ojciec prawdziwie daje nam swego Syna na pokarm. Widzimy tu oczywiście również Ducha Świętego, który jest tą mocą, dzięki której w Eucharystii Pan Jezus staje się prawdziwie obecny pośród nas i dla nas. Możemy więc zapytać:

  • Czy odkrywam to nieustanne działanie i zatroskanie Trójcy Przenajświętszej w swoim życiu?
  • Czy za to dziękuję?
  • Czy uwielbiam Trójcę Przenajświętszą choćby poprzez piękne, poprawne wykonywanie znaku krzyża i wypowiadanie słów: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”?
  • Czy i jak często posługuję się wezwaniem: „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu…”, by w ten sposób oddawać chwałę Trójcy Przenajświętszej?
  • I wreszcie: czy moje życie jest całkowicie nastawione na Pana Boga – jako odpowiedź na Jego bycie dla mnie? Czy żyję z Panem Bogiem i dla Pana Boga?

W chrzcie świętym zostałem naznaczony imionami Trójcy Przenajświętszej, a więc moje życie zostało włączone w życie Boże: stałem się dzieckiem Bożym oraz bratem/siostrą Pana Jezusa.

Gdy tracę to życie przez grzech, zostaje mi ono przywrócone w sakramencie pokuty i pojednania – znów w imię Trójcy Przenajświętszej. Kapłan wypowiada wtedy słowa: „I ja odpuszczam ci grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”.

I przez to, że właśnie tu pozwalam na działanie Pana Boga w moim życiu, oddaję Mu chwałę, „Któż może odpuszczać grzechy, oprócz jednego Boga” (Mk 2,7.10).

Piękną tradycją katolicką było znaczenie krzyżem nowego bochenka chleba, dziękując w ten sposób Panu Bogu za owoc ziemi i pracy rąk ludzkich.

Podejmując pracę, rozpoczynając podróż, czynimy znak krzyża, aby wszystko to było wykonywane z Bożą pomocą i na chwałę Pana Boga.

Niech więc ta tajemnica – choć przekracza nasze ludzkie pojęcie – stanie się dla nas nie tylko przedmiotem refleksji, ale przede wszystkim inspiracją do życia z Bogiem i w Bogu. Trójca Przenajświętsza nie jest ideą abstrakcyjną – to żywa obecność Miłości, która nieustannie działa dla nas. Starajmy się odpowiadać na tę miłość całym sercem, życiem i codziennym świadectwem. Amen.