XXX NIEDZIELA ZWYKŁA

Pielgrzymka do Włoch – O. Pio i Dolindo

Termin: 22.04.2026 – 29.04.2026 – PROGRAM – W ZKŁADCE OGŁOSZENIA, a kontakt info w kancelarii lub w zakrystii – ZAPRASZAMY

Pokorna modlitwa o miłosierdzie

„Komu to papież podał rękę?! Jak mógł rozmawiać z tym bezbożnikiem?! Ci oszuści i kłamcy, którzy swoimi nierozważnymi decyzjami rujnują narody – czego szukają w Watykanie?

A co to za ludzie chodzą do kościoła?! Znowu siedziała koło mnie ta pijaczka. Złości mnie, gdy do przodu pcha się ten rozwodnik. A ta biznesmenka – w Internecie handluje gadżetami i szpanuje swoimi nowymi kreacjami, a do tego obnosi się ze swoją wiarą. Przecież ona wstydu nie ma!

A ja? No cóż, jestem raczej dobrym człowiekiem. Nikogo przecież nie zabiłem, nikomu nic nie ukradłem. Nie, nie chodzę do spowiedzi, bo nie mam się z czego spowiadać”.

Czyje to słowa? Może moje? A skoro tak patrzę na siebie i na innych, to jak wtedy wygląda moja modlitwa?

Jezus stawia dziś przed nami lustro w formie przypowieści o faryzeuszu i celniku.

Obaj mężczyźni modlą się, ale nie zwracają się do Boga w ten sam sposób. Faryzeusz udaje się do świątyni, aby się modlić, ale tak naprawdę wcale się nie modli. Rozmawia sam ze sobą, a nie z Bogiem; skupia się na sobie, a bliźni – w tym wypadku celnik, uważany powszechnie za kogoś złego – jest mu potrzebny, by pochwalić się swoją doskonałością. Nie ma wątpliwości, kto jest w centrum uwagi, a jego modlitwa brzmi jak roczne sprawozdanie z aktualnego stanu osiągnięć. Wszystko, co faryzeusz mówi, jest prawdą. Pości dwa razy w tygodniu i oddaje dziesięć procent swoich zarobków ubogim. Postępuje więc dobrze. Gdyby każdy chrześcijanin tak czynił, świat by się zmienił! Problem w tym, że Pan Bóg nie jest mu do tego potrzebny, gdyż nie widzi w tym Jego udziału. Sam, o własnych siłach, zbiera zasługi, aby pochwalić się nimi przed Bogiem.

W swojej krótkiej modlitwie faryzeusz powtarza słowo „ja” aż pięć razy. W ten sposób pokazuje, że można kierować słowa do Boga, a jednocześnie myśleć tylko o sobie. Mówi z pasją, ale dlatego, że chodzi mu o jego sprawy. Zwraca się do Boga z nastawieniem: „niech się spełni moja wola, a nie Twoja”. Jest człowiekiem pełnym uwielbienia, ale raduje się nie z tego, kim jest Bóg, lecz z tego, kim jest on sam. Celnik zaś stoi daleko, w cieniu. Nie ma katalogu dokonań, którymi mógłby się pochwalić. To, co zyskał, pochodzi z kradzieży, a jego ofiarami byli także ludzie ubodzy. W modlitwie: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika” (Łk 18,13) wyraża prawdę o sobie. Nie tłumaczy się, nie usprawiedliwia, lecz ze smutkiem bije się w piersi, jakby sam chciał się ukarać. Zna prawdę o swojej grzeszności i całkowicie powierza się Bożemu miłosierdziu. Nie ma nic do zaoferowania Bogu poza własnymi przewinieniami i swoim zepsuciem, które dotknęło jego serce.

Celnik nie porównuje się z innymi. Uznaje prawdę o sobie i ma nadzieję, że ogarnie go Boże miłosierdzie. Przyznaje się do własnego grzechu. Wie, że jego prawdziwe „ja” nie jest dla Boga tajemnicą.

Faryzeusz traktuje modlitwę i swoje życie duchowe jako sposób na własne wywyższenie, zaś celnik zbliża się do Boga z pokorą. Faryzeusz uważa się za kogoś wielkiego, choć wcale kimś takim nie jest. Celnik uważa się za grzesznika potrzebującego Bożego miłosierdzia. I to on wraca do domu usprawiedliwiony, podczas gdy faryzeusz nie. Bóg bowiem pysznym się sprzeciwia, a pokornym daje łaskę (por. Jk 4,6; 1 P 5,5). Dlatego celnik otrzymuje o wiele więcej, niż prosił: modlił się o miłosierdzie, a został usprawiedliwiony.

W swoim nauczaniu Jezus podważa panujące wówczas przekonania. To modlitwa celnika sięga obłoków, a modlitwa faryzeusza dociera wprawdzie do celu, ale jest nim on sam. Porównywanie się do innych, poniżanie słabych, a wywyższanie siebie, oskarżanie bliźnich i samousprawiedliwianie się deformuje relację człowieka z Bogiem. Podobnie uznanie własnych słabości, świadomość grzeszności i odwaga w stawaniu w prawdzie o sobie zbliża człowieka do Boga, który jest bogaty w miłosierdzie i nie gardzi sercem skruszonym i pokornym (por. Ps 51,19). Czy dzisiaj ludzie świadomi swoich grzechów modlą się o miłosierdzie? Na zakończenie wizyty papieża Benedykta XVI w rzymskim więzieniu w 2011 roku więzień Stefan modlił się w taki sposób:

O Boże, daj mi odwagę, bym nazywał Cię Ojcem.

Wiesz, że nie zawsze poświęcam Ci tyle uwagi, na ile zasługujesz.

Ty o mnie nie zapominasz, choć tak często żyję z dala od światła Twojego oblicza.

Przyjdź bliżej – pomimo wszystko, pomimo mojego grzechu, wielkiego czy małego, ukrytego czy publicznego, jakikolwiek by on nie był.
Daj mi wewnętrzny pokój, który tylko Ty potrafisz dać.

Daj mi siłę, bym był autentyczny i szczery; zerwij z mojej twarzy maski, które przesłaniają świadomość, że moja godność opiera się tylko na tym, że jestem Twoim synem. Przebacz mi moje winy i daj mi możliwość czynienia dobra.

Skróć moje bezsenne noce; udziel mi łaski nawrócenia serca.

Pamiętaj, Ojcze, o tych, których tu nie ma, a wciąż mnie kochają; myśląc o nich, przypominam sobie, że tylko miłość daje życie, podczas gdy nienawiść je niszczy, a uprzedzenia sprawiają, że długie i niekończące się dni zamieniają się w piekło. Pamiętaj o mnie, Boże…

Jak żyjesz, tak się modlisz; albo też: jak się modlisz, tak żyjesz. Jezus uczy nas dzisiaj pokornej modlitwy, która wpływa na naszą postawę życiową.

Zgodnie z wolą Zbawiciela, w taką modlitwę wprowadza nas nieustannie liturgia Kościoła. Każda Msza Święta rozpoczyna się przecież od błagania o Boże miłosierdzie: „Panie, zmiłuj się nad nami”. Przed Bogiem i ludźmi przyznajemy się do naszej grzeszności i bijemy się przy tym w piersi. Czy czynimy to szczerze?

My również jesteśmy kuszeni, jak faryzeusz, by opowiadać Bogu o naszych dobrych uczynkach. My także lubimy porównywać się z ludźmi, którzy zdają się nam nie dorównywać, w nadziei, że dzięki temu będziemy wyglądać lepiej.

Jeśli przyjdziemy na Mszę Świętą w postawie samouwielbienia i pogardy dla innych ludzi, to wrócimy do domu tacy, jakimi przyszliśmy. „Boże, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem” – tylko taka autentyczna i szczera modlitwa wyraża prawdę o nas i właściwie kształtuje naszą wiarę, a więc nasze spojrzenie na siebie, innych ludzi i relację, która łączy nas z Bogiem – Tym, który jest źródłem wszelkiego dobra.

XXIX NIEDZIELA ZWYKŁA

 

29 Niedziela Zwykła Rok C – Fundacja Nasza Winnica

Modlitwa to zanurzenie duszy w nieskończoności Boga

 

Dzisiejsze Słowo ukazuje nam, że kondycja człowieka bywa słaba, dlatego powinien on wiedzieć, gdzie szukać wsparcia. Początkowo łatwo jest skoncentrować się na modlitwie i budowaniu relacji z Bogiem, jednak z czasem mogą pojawić się wątpliwości czy znużenie, gdy opadnie pierwszy entuzjazm.

Pierwsze czytanie pokazuje, jak Mojżesz podczas modlitwy tracił siły. Kiedy opuszczał ręce, Izraelici zaczynali przegrywać. Znaleziono jednak sposób, aby podtrzymać jego ramiona, co przyniosło dobry skutek. Mojżesz staje się dla nas wzorem modlitwy wstawienniczej. Nie modli się za siebie, lecz za lud, prowadząc go do Boga (por. KKK 2577). I to nawet wtedy, gdy po ludzku mogłoby się wydawać, że powinien postąpić inaczej. Tak było w momencie, gdy Izraelici w czasie jego dłuższej nieobecności stracili cierpliwość i wykonali sobie złotego cielca, aby oddawać mu cześć. Mojżesz przyjął wówczas rolę pośrednika, wstawiając się u Boga za ludem. Ten obraz zapowiada pełnię wstawiennictwa w Jezusie Chrystusie, jedynym Pośredniku Nowego Przymierza (por. 1 Tm 2,5), którego modlitwa staje się źródłem naszej modlitwy.

Modlitwa stanowiła także centrum życia apostolskiego św. Jana Pawła II. W prywatnej kaplicy, na klęczniku, zawsze przechowywał kartkę z intencjami z całego świata. Dla niego wszystko stawało się modlitwą – spotkanie z chorym dzieckiem, wielkie wydarzenia, którym przewodniczył, dosłownie każda chwila. Kiedy w jego życiu pojawiały się poważne sprawy, gromadził wokół siebie ludzi na wspólnej modlitwie. Jego przykład przypomina nam, że chrześcijańska modlitwa zawsze jednoczy się z modlitwą Chrystusa, który wciąż oręduje za nami u Ojca (por. Hbr 7,25).

Modlitwa to zasadnicza część praktyki chrześcijańskiej wiary. Warto więc mieć jej właściwe rozumienie i nie oczekiwać od niej tego, co przeczyłoby jej istocie. Powinna koncentrować się przede wszystkim na szukaniu Królestwa Bożego (KKK 2632), a następnie na tym, co konieczne, by je przyjąć i współdziałać w jego przyjściu. Możemy także prosić o wszystko, co jest nam potrzebne (KKK 2646). Nie wolno zapominać, że wytrwała modlitwa służy przede wszystkim nawiązywaniu głębszej relacji z Bogiem, umacnia naszą wiarę i rodzi owoce miłości (KKK 2614). To Duch Święty, który „przychodzi z pomocą naszej słabości” i „wstawia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (Rz 8,26), uzdalnia nas do modlitwy i czyni ją owocną. Bez Jego działania modlitwa byłaby tylko ludzkim wysiłkiem, a dzięki Niemu staje się dialogiem dziecka z Ojcem.

Współczesny człowiek często staje wobec modlitwy jak wobec problemu. Niektórzy sądzą, że można żyć bez modlitwy, a nawet uważać się za wierzących, nie modląc się. Inni twierdzą, że posiedli już umiejętność modlitwy i nie potrzebują dalszej nauki. Tymczasem to właśnie modlitwa podtrzymuje w nas życie w łasce Bożej i prowadzi do jedności z Bogiem oraz z ludźmi. Ewangeliczna wdowa udała się do sędziego, ponieważ nie miała nikogo, kto mógłby stanąć w jej obronie. Innymi słowy – nie miała nic do stracenia. Jej jedyną drogą było wytrwałe, natarczywe proszenie o interwencję kogoś silniejszego. Zestawienie tej sytuacji z obrazem miłosiernego Boga jeszcze mocniej ukazuje, że poświęcony czas na modlitwę przynosi owoce. Nawet jeśli nasze prośby nie zostaną spełnione, sam czas modlitwy nie jest stracony, gdyż został ofiarowany Bogu. Ostateczna interwencja zawsze pozostaje w Jego rękach. W tym wytrwałym wołaniu towarzyszy nam Chrystus, który w przypowieści sam zachęca do nieustannej modlitwy, i Duch Święty, który sprawia, że nasza modlitwa staje się udziałem w modlitwie całego Kościoła.

Ewangelia wraz z przypowieścią koncentruje się na modlitwie jako przestrzeni spotkania człowieka z Bogiem. Ukazuje także, jaki Bóg jest wobec ludzi. W kontraście do niesprawiedliwego sędziego jawi się On jako cierpliwy, dobry i miłosierny. To daje nam impuls do umocnienia postawy modlitewnej adoracji Boga i zachęca do aktywnego kształtowania tej postawy w naszym życiu. Nawet jeśli modlitwa z różnych powodów zniknęła z codziennej praktyki, nie oznacza to, że nie można do niej powrócić. Wręcz przeciwnie – Bóg czeka jak Ojciec miłosierny, gotowy, by odnowić więź z człowiekiem. Już teraz zachęca nas, byśmy hojnie przeznaczali czas na modlitwę – nie tylko jako odmawianie formuł, lecz jako osobiste spotkanie z Nim. To spotkanie dokonuje się zawsze w Chrystusie, przez Ducha Świętego, który wprowadza nas w żywą relację z Ojcem (por. KKK 2565). Mimo trudności i niepowodzeń codziennego życia On jest zawsze po naszej stronie i nieustannie zaprasza do spotkania.

XXVIII NIEDZIELA ZWYKŁA

Często od najmłodszych lat jesteśmy uczeni dziękowania za dobro, jakie otrzymujemy od innych ludzi. Uczy się nas, że jest to wyrazem kultury i dobrego wychowania. Jednak z biegiem lat zdarza się, że niektórym osobom z różnych powodów trudno jest podziękować komuś drugiemu. Dzieje się tak z wielu przyczyn. Jedną z nich może być pycha, która podpowiada człowiekowi, że wszystko osiągnął sam – dzięki swojej pracy i zdolnościom – i nie musi nikomu za to dziękować. Ktoś inny może uważać, że podziękowanie oznaczałoby uznanie swojej zależności od innych. Jeszcze ktoś inny rzadko wypowiada słowa wdzięczności, sądząc, że wszystko należy mu się od innych zupełnie za darmo.

W Ewangelii, jaką Kościół daje nam na bieżącą niedzielę, Jezus pragnie pokazać, że jest bardzo hojny w dawaniu i nie ma trudności z obdarowywaniem wielu różnych osób. Świadczy o tym uzdrowienie z trądu dziesięciu ludzi, którzy przychodzą do Niego z prośbą o uleczenie. Jezus daje im bardzo wiele – przywraca im pełnię zdrowia. Nie wypytuje ich przy tym, kim są, jaka jest ich motywacja czy skąd pochodzą. Dla Jezusa liczy się człowiek będący w potrzebie i zaradzenie jego brakom, które w przypadku trądu są szczególnie dotkliwe.

Jezus nie domaga się od nich żadnych szczególnych podziękowań ani darów materialnych jako wyrazu wdzięczności. Nie jest to także warunkiem uzdrowienia. Jednak kiedy powraca tylko jeden spośród dziesięciu, by Mu podziękować, Jezus podkreśla, że tylko ten jeden – i to cudzoziemiec – zdobył się na to, by wrócić i osobiście wyrazić wdzięczność. To wielka lekcja dla nas, ukazująca wartość dziękczynienia wobec Boga i ludzi.

Jak często brakuje wdzięczności w naszych rodzinach, małżeństwach, wspólnotach – sąsiedzkich, lokalnych, parafialnych czy zakonnych. Jak często zauważenie dobra uczynionego przez drugiego człowieka i podziękowanie mu za nie może umocnić wzajemne relacje, a także stać się wsparciem dla tych, którzy czynią dobro bezinteresownie, choć również potrzebują czasem zauważenia, pochwały i docenienia swoich wysiłków. Nie powinno to być celem samym w sobie, ale może dodać skrzydeł człowiekowi i podtrzymać jego zapał w pełnieniu dobra.

Szczery uśmiech, słowa podziękowania i uznania mogą sprawić, że drugi człowiek dostrzeże, iż dobro, które czyni, jest ważne i zauważane przez innych. Zdarza się, że częściej dziękujemy obcym osobom (co samo w sobie nie jest złe), lecz zapominamy o wdzięczności wobec tych, z którymi żyjemy na co dzień. Nieraz dostrzegamy dobro dopiero wtedy, gdy kogoś obok nas zabraknie – choćby na jakiś czas. Może się jednak zdarzyć, że będzie już zbyt późno na wyrażenie wdzięczności.

Warto więc pamiętać, że postawa wdzięczności jest bardzo ważna w codziennym życiu i sprawia, że dobro staje się jeszcze bardziej widoczne. Dziękując, kształtujemy i rozwijamy w sobie ducha wdzięczności, który przenika wiele aspektów życia i naszych relacji z innymi. Wtedy też mniej w nas krytyki, obmowy i zazdrości, a więcej Bożej radości, optymizmu, zaufania w Bożą Opatrzność oraz uczciwego traktowania drugiego człowieka, jego pracy i poświęcenia.

Podobnie jest w relacji człowieka do Boga. Często więcej prosimy, niż dziękujemy, nie zawsze dostrzegając dobro, które otrzymujemy – od drobnych codziennych darów aż po te największe. Warto w modlitwie dziękować Bogu za Jego dary, bo kto potrafi dziękować, ten otwiera się na jeszcze większe łaski. Wyrazem wdzięczności wobec Pana Boga może być m.in. modlitwa wieczorna, gdy podsumowujemy dzień i staramy się dostrzec Boże błogosławieństwa. Warto, by dziękczynienie stało się również częścią naszego rachunku sumienia – zarówno codziennego, jak i tego przed spowiedzią świętą.

Dostrzegając ogrom dobra, zauważamy też ludzi, przez których to dobro do nas dociera. Dzięki temu mniej będziemy narzekać na rzeczywistość i bliźnich, a więcej błogosławić, życzyć dobra i uwielbiać Boga, który ich natchnął do spełniania czynów miłości – pokornie, nierzadko anonimowo, wytrwale i z oddaniem.

Pamiętajmy, że potrzeba, z jaką przychodzimy do Pana Boga, oraz dar, jaki od Niego otrzymujemy, mogą być jedynie drogą do jeszcze większych łask. Tak było w przypadku Naamana, którego uzdrowienie dokonane przez Boga za pośrednictwem proroka Elizeusza stało się dla niego drogą do wiary w Jedynego Boga. Podobnie było z trędowatym, który powrócił do Jezusa – otrzymał łaskę wiary w Chrystusa, ważniejszą niż samo fizyczne uzdrowienie. Była to swoista nagroda za jego wdzięczność: „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła” (Łk 17,19).

Doświadczenie braku w naszym życiu może być przygotowaniem do darów o wiele cenniejszych, które Bóg pragnie nam ofiarować teraz i w przyszłości. Wdzięczność otwiera serce człowieka na Boga i bliźnich, a jej najpełniejszym wyrazem jest Eucharystia – największe Dziękczynienie, w którym sam Chrystus ofiaruje się Ojcu za nas. Każda Msza Święta jest więc zaproszeniem, by nasze osobiste „dziękuję” włączyć w Jego doskonałą ofiarę miłości.

Piękny przykład wdzięcznego serca dawał św. Jan Paweł II, który w codziennej modlitwie powtarzał: „Dziękuję Ci, Panie, za wszystko, co przyniosło mnie do Ciebie”. Jego życie pełne trudów i cierpienia było nieustannym aktem dziękczynienia – nie tylko słowem, ale postawą serca.

Niech i nasza codzienność stanie się modlitwą wdzięczności – nie tylko w chwilach radości, ale także w doświadczeniach i trudnościach, które mogą nas przybliżać do Boga. Starajmy się każdego dnia znaleźć choć jeden powód, by powiedzieć „dziękuję” – Bogu i ludziom. Wtedy nasze życie stanie się prawdziwą Eucharystią.

Modlitwa:

Panie Jezu, naucz mnie dziękować – za dar życia,
za ludzi, których stawiasz na mojej drodze,
za każdy dzień, w którym mogę kochać.
Niech moje serce będzie zawsze gotowe widzieć dobro, przyjmować je z pokorą i dzielić się nim z innymi.

„Wszystko czyńcie na chwałę Bożą” (1 Kor 10,31).

XXVII NIEDZIELA ZWYKŁA

XXVII niedziela zwykła - Homilie Rok C 2024/25 - www.slowo ...

Moc wiary

Grupa egipskich chrześcijan jechała autokarami do jednego z klasztorów położonych na pustyni. Islamscy fundamentaliści zatrzymali ich i kazali wysiąść z pojazdów. Każdego z osobna pytali o wyznawaną wiarę i żądali, by wyrzekł się Chrystusa oraz przeszedł na islam. Osoby, które odmówiły, były zabijane. Wszyscy chrześcijanie – w tym dzieci – zostali wówczas zamordowani. Woleli umrzeć, niż wyprzeć się Chrystusa. Papież Franciszek powiedział, że ci Koptowie, zabici podczas napadu na egipski autokar, są męczennikami. 

Jezus w dzisiejszej Ewangelii mówi o wierze: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: «Wyrwij się z korzeniami i przesadź się w morze», a byłaby wam posłuszna” (Łk 17,6).

Gdybyśmy wymóg Jezusa potraktowali dosłownie, to przecież każdemu drzewu moglibyśmy rozkazać, by rzuciło się w morze. Tymczasem Jezus nie nakłania nas do czarodziejskich sztuczek, lecz do prawdziwej wiary. Morwa, która – na słowo płynące z wiary – miałaby przesadzić się w morze, znana jest z bardzo głębokich korzeni. Potrafi je zapuszczać coraz głębiej i żyć nawet 600 lat. Jest symbolem wytrzymałości, wytrwałości, ale też pewnej zdrętwiałości i niewzruszoności. Jeśli takie drzewo na słowo wiary miałoby się przesadzić w morze, świadczy to o niezwykłej skuteczności wiary.

Jezus porównuje moc wiary do ziarnka gorczycy. Z małego nasionka potrafi wyrosnąć roślina, która w Palestynie osiąga nawet cztery metry wysokości. Wiara musi się rozwijać, pogłębiać i doskonalić, albowiem „skarb ten nosimy w naczyniach glinianych” (2 Kor 4,7), które zawsze mogą się rozbić. Wiara podobna do ziarnka gorczycy to nie tyle wiara «mała» czy «niepozorna», ile taka, która – choć zaczyna się od niewielkiego zalążka – odznacza się wielką mocą duchową… Bóg wychowuje nas nie do wiary na chwilę, lecz do wierności długodystansowej. Wiara jak ziarnko gorczycy ma wzrastać.

Okazuje się jednak, że wielu współczesnych ludzi żyje z dnia na dzień, nie przejmując się swoją przyszłością – ani tą bliższą, za rok czy dwa, ani tą ostateczną: w wieczności, po śmierci. Wielu mówi, że wierzy i że są chrześcijanami, lecz nie widać tego w ich postępowaniu. Papież Benedykt XVI w liście na rozpoczęcie Roku Wiary stwierdził, że „wiara to wędrówka, która zaczyna się chrztem świętym, a kończy przejściem do życia wiecznego”.

Współczesny chrześcijanin często uważa, że aby być wierzącym, wystarczy po prostu przyjąć istnienie Boga. Tymczasem to za mało. Wielu ludzi odchodzi od wiary – z różnych powodów. Jedni dlatego, że są wykorzenieni ze swojego środowiska rodzinnego, wyjeżdżając na studia, do pracy czy mieszkając w wielkich aglomeracjach. Inni szukają doraźnych korzyści, negując wiarę i Kościół. Wiara wielu wierzących staje się letnia, zwietrzała, rozmyta.

Potrzeba ludzi autentycznej wiary, wyrażonej w osobistym świadectwie. Chrześcijanin jest wezwany nie tylko do tego, by wierzyć w Boga, ale także, by wierzyć Bogu – całkowicie. Święty John Henry Newman definiował wiarę w następujący sposób: „Poddać się Bogu, złożyć całe życie lub pragnąć je złożyć w rękach Tego, który jest wyłącznym Dawcą wszelkiego dobra”.

Wiara nie oznacza jedynie przyjęcia określonego zbioru prawd dotyczących tajemnic Boga, człowieka, życia, śmierci czy rzeczy przyszłych. Polega przede wszystkim na głębokiej, osobistej relacji z Chrystusem – relacji opartej na miłości do Tego, który pierwszy nas umiłował (por. 1 J 4,10).

Jest to miłość aż do całkowitej ofiary z siebie. Powierzając się Chrystusowi, nie tracimy nic, a zyskujemy wszystko. W Jego rękach nasze życie nabiera prawdziwego sensu.

Dlatego musimy wołać jak Apostołowie: „Przymnóż nam wiary” (Łk 17,5). Święty Jan Paweł II w liście apostolskim Dies Domini przypomina:

„Niedziela jest w pełnym tego słowa znaczeniu dniem wiary. W nim to, za sprawą Ducha Świętego, każdy z uczniów Chrystusa na nowo przeżywa w swoim «dzisiaj» pierwsze objawienie się Zmartwychwstałego. Podczas niedzielnej liturgii eucharystycznej odmawia się wyznanie wiary – Credo, w którym człowiek ochrzczony w szczególny sposób odnawia postanowienie wierności Chrystusowi i Jego Ewangelii oraz z nową mocą uświadamia sobie przyrzeczenia chrzcielne. Przyjmując słowo i spożywając Ciało Pańskie, patrzy jakby w oczy samemu Zmartwychwstałemu Jezusowi, obecnemu w «świętych znakach», i razem z apostołem Tomaszem wyznaje: «Pan mój i Bóg mój!» (J 20,28)” (Dies Domini, nr 84).

XXVI NIEDZIELA ZWYKŁA

26 Niedziela Zwykła - Rok C - Misjonarze Klaretyni Prowincja ...

Dobrobyt, bogactwo, pieniądze – to wszystko może być błogosławieństwem. Mogą dawać możliwość czynienia dobra, rozwoju i pomocy innym. Ale mogą też stać się największym przekleństwem. Historia zna przecież tylu ludzi, którzy mieli miliony, wille, jachty, prywatne odrzutowce, a dziś… są wrakami. Ilu celebrytów, ilu milionerów, ilu „ludzi sukcesu” zatraciło się w alkoholu, narkotykach, w samotności, a w końcu w rozpaczy. Mieli wszystko, oprócz jednego – sensu życia i serca, które potrafiłoby dostrzec drugiego człowieka.

I podobnie było już w czasach Jezusa. Nie wymyślił tego XXI wiek. To samo miało miejsce dwa tysiące lat temu, gdy Pan Jezus opowiedział przypowieść o bogaczu i Łazarzu. Bogacz nie jest nazwany z imienia, ponieważ nie ma znaczenia jego imię – może nim być każdy z nas. A Łazarz? On imię ma. To ubogi, cierpiący, głodny, który leży przy bramie pałacu. Tak blisko i tak daleko. Bogacz go widzi. Codziennie przechodzi obok niego. I właśnie na tym polega dramat. Bo grzechem bogacza nie było to, że miał pieniądze, że dobrze się ubierał, że ucztował. Grzechem było to, że choć widział potrzebującego, nie zrobił nic. Bogacz z przypowieści trafia do piekła nie dlatego, że wyrządził krzywdę Łazarzowi, rannemu i umierającemu z głodu u jego bramy. Nie obraził go. Nie pobił go. Nie wysłał swoich psów, aby go zaatakowały. Bogacz trafił do piekła, ponieważ gdy zobaczył Łazarza u swojej bramy, po prostu nic nie zrobił. Nadal spożywał trzy wystawne posiłki dziennie, podczas gdy Łazarz umierał z głodu i braku opieki. Nawet zwierzęta domowe – psy – zobaczyły jego cierpienie i lizały jego rany, aby mu choć trochę ulżyć.

Przypowieść bardzo wyraźnie pokazuje, czym jest grzech zaniedbania. Warto dziś zastanowić się, czy my nie popełniamy podobnych grzechów. Przecież mamy słowa Jezusa, który mówi w innym fragmencie Ewangelii: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Problemem bogacza nie jest to, że był bogaty, tylko to, że nie kiwnął palcem, aby pomóc biednemu Łazarzowi u swojej bramy. Jego największym grzechem była obojętność i bezczynność.

Obrazowo można to ująć także w pewnej przypowieści o diable, który rozdzielał ostatnie miejsce w piekle.

Piekło było już prawie całkiem zapełnione, a przed jego bramą oczekiwało jeszcze na wejście wiele osób. Diabeł nie miał innego rozwiązania sytuacji, jak tylko zablokować drzwi przed nowymi kandydatami.

– Pozostało tylko jedno miejsce i, jak się rozumie, może je zająć tylko ktoś z was, kto był największym grzesznikiem – powiedział.

 – Czy jest wśród zgromadzonych jakiś zawodowy morderca? – zapytał.

Nie słysząc pozytywnej odpowiedzi, zmuszony był przystąpić do egzaminowania wszystkich stojących w kolejce grzeszników. W pewnym momencie swój wzrok skierował na jednego z nich, który umknął wcześniej jego uwadze.

– A ty, co zrobiłeś? – zapytał go.

– Nic. Jestem uczciwym człowiekiem, a znalazłem się tutaj jedynie przez przypadek.

– Niemożliwe. Musiałeś jednak coś zawinić.

– Tak, to prawda – powiedział zmartwiony człowiek – starałem się być zawsze jak najdalej od grzechu. Widziałem, jak jedni krzywdzili drugich, ale sam nie brałem w tym udziału. Widziałem, jak dzieci były krzywdzone, a nawet sprzedawane. Byłem świadkiem, jak ludzie czynili sobie wzajemne świństwa i oskarżali się. Jedynie ja byłem wolny od pokus i nic nie czyniłem.

– Nigdy? Naprawdę nigdy? – zapytał z niedowierzaniem diabeł. – Czy to rzeczywiście prawda, że widziałeś to wszystko na własne oczy?

– Jak najbardziej.

– I naprawdę nic nie zrobiłeś? – powtórzył jeszcze raz diabeł.

– Absolutnie nic!

Diabeł zaśmiał się ze zdziwienia: – Wejdź, mój przyjacielu. Ostatnie wolne miejsce należy do ciebie!

I to jest największy dramat, największa zaraza XXI wieku: obojętność. Nie trzeba dziś nienawidzić, nie trzeba dziś bić, nie trzeba dziś krzyczeć. Wystarczy nie reagować. Wystarczy udawać, że nie widzę. Wystarczy przejść obok. Wystarczy zamknąć się w swoim świecie – w swoim domu, w swojej pracy, w swoim smartfonie. To jest grzech obojętności.

My też mijamy Łazarzy. Może nie siedzą pod naszymi pałacami, bo pewnie w nich nie mieszkamy. Ale są obok. Na ulicy. W sąsiednim domu. W hospicjum. W szpitalu. W domu opieki. To są chorzy, samotni, starzy. To są dzieci, które płaczą, bo rodzice nie mają dla nich czasu. To są młodzi, którzy wchodzą w narkotyki, przestępczość, bo nikt ich nie wysłuchał. Ilu Łazarzy leży dziś pod naszymi bramami? I w tym momencie warto zadać sobie pytanie: czy ja ich widzę? Czy może wygodniej jest nie widzieć? Bo łatwiej jest wpatrywać się w ekran telefonu niż w zapłakane oczy drugiego człowieka. Łatwiej jest dać lajka w Internecie niż poświęcić czas i rozmowę temu, kto tego naprawdę potrzebuje.

Przypowieść prowokuje nas także do innych ważnych pytań: dlaczego bogacz nie przejmował się losem umierającego człowieka? Dlaczego nic nie zrobił? Powodem jest to, że jego serce było z kamienia i nie potrafiło współczuć. Bogacz, mając wszystko pod dostatkiem i stawiając na pierwszym miejscu przyjemność, nie potrafił już wczuć się w sytuację innych. Opierał swoje istnienie na własnych pragnieniach, na swoich materialnych zabezpieczeniach, a nie na Bogu.

Na samym końcu dzisiejszej Ewangelii bogacz prosi Abrahama, aby ten posłał Łazarza, by ostrzegł jego braci przed podobnym losem. Ale Abraham odpowiada, że jeśli nie wierzą Mojżeszowi i Prorokom, to nie uwierzą również, gdyby ktoś ze zmartwychwstałych im to oznajmił. My mamy to szczęście, że słuchając Słowa Bożego i nauki Kościoła, jesteśmy stale napominani, aby nie iść drogą życia w grzechu, która prowadzi do wiecznej zagłady. Otrzymaliśmy przywilej, którego bracia bogacza nigdy nie otrzymali.

Jak przypomina papież Franciszek w encyklice Fratelli tutti: „Najgorszą chorobą nie jest brak chleba czy domu, ale brak bliskości, brak zainteresowania drugim człowiekiem”. To jest prawdziwe źródło cierpienia współczesnego świata.

Dlatego pamiętajmy, że mądrzy ludzie uczą się na własnych błędach, ale ci naprawdę bystrzy uczą się na cudzych. Niech to Słowo będzie dla nas nie tylko napomnieniem, ale także zachętą do radości z czynienia dobra. Każdy gest miłości wobec bliźniego nie tylko ocala drugiego człowieka, ale także nas samych. Jak uczy Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK 2447), „uczynki miłosierdzia są dziełami miłości, przez które przychodzimy z pomocą bliźniemu w jego potrzebach cielesnych i duchowych”. Dlatego nie zatrzymujmy się na lęku przed obojętnością – idźmy dalej, ku radości służby, ku wdzięczności, że możemy być narzędziami dobra.

Abyśmy, gdy staniemy przed Bogiem, mogli usłyszeć: „Byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić” (Mt 25,35). I abyśmy weszli do Jego radości.

XXV NIEDZIELA ZWYKŁA

XXV niedziela zwykła - Homilie Rok B 2014/15 - www.slowo.redemptor.pl

Nic tak nie zwraca naszej uwagi, jak nagle pojawiający się kryzys. Jedziesz samochodem, słuchasz muzyki, myślisz o spotkaniu, na które zdążasz – i nagle dym kłębi się spod maski.

Robisz prześwietlenie klatki piersiowej i okazuje się, że na płucach widoczna jest ciemna plama. Czujesz ucisk w klatce piersiowej, a lewa ręka zaczyna drętwieć. Firma, w której pracujesz, zmniejsza zatrudnienie – tracisz pracę.

Nic tak nie mobilizuje, jak kryzys, gdy nagle uświadamiamy sobie, że dotychczasowe spokojne, zwykłe życie zostało zmienione – i to bez naszej zgody!

W momencie kryzysu wszystkie inne sprawy odchodzą na bok. Trzeba zająć się palącym problemem. Wtedy rodzą się pytania: „Co teraz zrobię?” „Gdzie znajdę pomoc?”.

Podobna sytuacja spotkała zarządcę, o którym opowiada Jezus. Bibliści wciąż dyskutują nad znaczeniem wersetów chwalących jego działanie: „Pan pochwalił nieuczciwego zarządcę, że roztropnie postąpił” (Łk 16,8).

Przypowieści Jezusa nie zawsze są łatwe do interpretacji i nie zawsze wskazują tylko jedną drogę.

Jedna z możliwych interpretacji podkreśla, że zarządca, redukując wysokość weksli, zrezygnował z własnej prowizji, a nie z tego, co należało się właścicielowi. Wtedy pochwała pana byłaby zrozumiała. Gdyby bowiem uszczuplił rzeczywiste dochody właściciela, ten raczej oddałby go pod sąd niż chwalił.

Warto jednak zauważyć, że chociaż pan pochwalił zarządcę za roztropność, to nie przywrócił mu stanowiska.

Steve Coveyamerykański pisarz, w książce 7 nawyków skutecznego działania napisał, że ludzie naprawdę skuteczni muszą „być proaktywni, przejmować inicjatywę i działać odpowiedzialnie”.

W pewnym sensie przypomina to naszego zarządcę, prawda?

Ale pamiętajmy: poprzez przypowieści Jezus nie daje nam lekcji zarządzania ani porad biznesowych. On mówi o naszej relacji z Bogiem i chce, abyśmy w postaci zarządcy umieli zobaczyć również samych siebie (por. Mt 13,10-11).

Jezus nie opowiada przypowieści o bystrej osobie sukcesu jako wskazówki, jak być „wysoce skutecznym człowiekiem” w pracy. On pragnie, byśmy stali się Jego proaktywnymi uczniami – naśladowcami, którzy podejmują inicjatywę i działają odpowiedzialnie w relacji z Nim i światem (por. Jk 1,22).

Jak więc możemy być kreatywni w korzystaniu z tego, co mamy, zamiast biernie trwać w miejscu? Jak wcielamy w życie ideały wiary?

Jako chrześcijanie mamy być roztropni i czujni (por. Mt 10,16), wykazując się duchową mądrością w dążeniu do świętości. Bo prawdziwe bogactwo nie odnosi się do dóbr materialnych (por. Mt 6,19-21), lecz do daru, który otrzymaliśmy od Boga – życia wiecznego.

Jest ono możliwe dzięki odkupieńczemu cierpieniu Jezusa na krzyżu i Jego zmartwychwstaniu (por. J 3,16; Rz 6,23).

Bądź więc „dzieckiem światłości” (Ef 5,8) w zdobywaniu tego daru – bądź proaktywny, podejmuj inicjatywy i działaj odpowiedzialnie. A wtedy możesz mieć nadzieję, że Jezus pobłogosławi cię za roztropne codzienne działanie – nie tylko w czasach kryzysu, ale każdego dnia życia (por. Kol 3,17).

Panie Jezu Chryste, spraw, abyśmy w chwilach próby umieli być roztropni i wierni. Ześlij nam swego Ducha Świętego, aby uzdalniał nas do działania w wierze, nadziei i miłości. Uczyń nasze serca czujnymi na Twoje przyjście i prowadź nas do udziału w wiecznym skarbie w niebie.