XXXI NIEDZIELA ZWYKŁA

File:Hoffman-ChristAndTheRichYoungRuler.jpg

Większość z nas od pierwszych chwil swojego życia słyszała głos mamy, taty oraz innych członków najbliższej rodziny. Głos kochających rodziców niesie ze sobą poczucie bezpieczeństwa i zaufania. Nawet po latach potrafilibyśmy rozpoznać ten jeden, szczególny głos wśród wielu innych. Od młodości byliśmy uczeni posłuszeństwa: wobec rodziców, nauczycieli, wychowawców, katechetów.

Wezwanie do posłuszeństwa nie kończy się wcale z osiągnięciem pełnoletniości czy opuszczeniem rodzinnego domu. W życiu wiary postawa ta jest kluczowa i powinna towarzyszyć nam każdego dnia.

W pierwszym czytaniu Mojżesz wzywa lud do posłuszeństwa Bogu, dwukrotnie rozpoczynając swoją przemowę słowami: „Słuchaj, Izraelu” (Pwt 6, 3; 4). Jest to wezwanie do uwagi, ponieważ słowa, które zaraz padną, nie są zwykłymi słowami, lecz takimi, od których zależy przyszłość całego narodu i każdego człowieka. Co ciekawe, Pan Bóg niejako uzależnia szczęście od kroczenia drogą Jego przykazań. W tym słowie zawiera się obietnica: „byś długo mógł żyć” i „aby ci się dobrze powodziło i abyś się bardzo rozmnożył” (por. Pwt 6, 2; 3). Bóg stopniowo prowadzi swój lud do zrozumienia, że tylko w całkowitym oddaniu się Jemu w miłości leży prawdziwe szczęście człowieka. Nic nie powinno przysłaniać tej relacji, stąd Boże żądanie „całego serca, całej duszy i wszystkich sił” (Pwt 6, 5). Paradoksalnie, w tym „uzależnieniu” od Boga człowiek zyskuje prawdziwą wolność i realizuje swoje aspiracje. Bóg nie jest demiurgiem, który robi człowiekowi na złość, aby ten czasem nie był zbyt szczęśliwy; przeciwnie, daje swoje prawa jako pewną, bezpieczną ścieżkę „na korzyść” człowieka. Boże prawo przypomina prawa fizyki, które dobrze znamy. Ich cechą jest to, że – na ile nam wiadomo – obowiązują zawsze, niezależnie od naszego do nich stosunku. Weźmy choćby grawitację – po prostu nas dotyczy, niezależnie od tego, czy nam się to podoba. Oczywiście mogę uznać, że prawo to mnie nie obowiązuje, lecz skutki takiego przekonania mogą być opłakane. Tak samo jest z Bożym prawem – obowiązuje ono zawsze, a postępując zgodnie z nim, osiągamy szczęście. I odwrotnie, oddalanie się od tego prawa będzie miało – prędzej czy później – konsekwencje w naszym życiu. W końcu istnieje przecież wiele innych praw, nakazów i zakazów, które regulują nasze życie społeczne. Nie mamy przecież pretensji o to, że musimy zatrzymywać się przed nadjeżdżającym pociągiem.

Przykazanie miłości Boga określane jest w języku wiary słowem „Szema!”, co oznacza „Słuchaj!”. W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus, zapytany o najważniejsze przykazanie, odnosi się właśnie do tego prawa, dodając do niego – po miłości do Boga – miłość do bliźniego (por. Mk 12, 29-31). Nie można bowiem miłować Boga, nie miłując swoich bliźnich.

Chrystus, wzywając do realizacji tego przykazania, sam pokazuje, jak je spełnił. Gdy patrzymy na krzyż, widzimy ukrzyżowaną Miłość: Jezus Chrystus wypełnia „Szema” właśnie na drzewie krzyża. Jego przebite serce (kochać całym sercem), Jego poraniona cierniami głowa (kochać całym umysłem), Jego przebite ręce i nogi (kochać ze wszystkich sił). A wszystko to dla nas, kochając nas, swoich braci i siostry, oddając za nas swoje życie.

Tak jak miły nam był głos bliskich w dzieciństwie, niech przez całe nasze życie dociera do nas to Boże, pełne miłości wołanie: „Słuchaj, Izraelu”, „Szema Izrael” (Pwt 6, 3).

 

WSPOMNIENIE WSZYSTKICH WIERNYCH ZMARŁYCH

Zabytkowy cmentarz Rakowice w Krakowie

2 listopada to w Kościele dzień poświęcony wszystkim, którzy poprzedzili nas w wędrówce do wieczności. Piękne jest to, że nasi zmarli nie są nam obojętni, że pamięć o nich trwa, pomimo często upływu lat. Nie ukrywajmy jednak, że podtrzymanie tej pamięci, a w przyszłości pamięci o nas samych, nie jest pewne. Oczywiście, jako chrześcijanie wiemy, że nasz los pośmiertny nie zależy od samej pamięci, jak było to w dawnych wierzeniach, jednak przykro jest zauważyć, że dziś coraz częściej ceremonia pogrzebowa jest miejscem dla nielicznych. Nierzadko słyszy się, że dzieci nie powinno się zabierać na pogrzeby ani nawet na cmentarze, bo może to być dla nich doświadczenie traumatyczne. Ale czy rzeczywiście tak jest?

Wydaje się, że powinniśmy zadać to pytanie nieco inaczej: czy śmierć nie jest elementem życia, a pamięć o niej i o tych, których dotknęła, nie jest naturalną jego częścią? Czy życie samo w sobie nie bywa traumatyczne? Czy nie powinniśmy pokazywać dzieciom prawdziwego życia? Zabawa w Halloween wydaje się akceptowalna, a zabranie dziecka na pogrzeb miałoby wiązać się z traumą?

Mogiły, groby opowiadają historię wielkich ludzi: bohaterów, patriotów, naukowców, artystów i po prostu naszych przodków. To one, często po dziesięcioleciach zapomnienia, stają się niemymi świadkami wielkich czynów tych, którzy pod nimi spoczywają. Dlaczego upominamy się o mogiły tych, którzy zginęli na Wołyniu, w lasach Pomorza czy na syberyjskich stepach? Dlaczego dbamy o zabytkowe pomniki na cmentarzach na Rossie, Rakowicach czy Powązkach? Przecież właśnie po to, by pamięć o tych, którzy tam leżą, trwała.

Siostro i Bracie, śmierć i pogrzeb są rzeczywistościami trudnymi, ale naturalnie wpisanymi w nasze życie. Gdybyśmy patrzyli jedynie z ludzkiego punktu widzenia, śmierć wydawałaby się rozpaczliwym końcem życia, a mogiła jedynym sposobem na podtrzymanie pamięci. Jednak my jesteśmy ludźmi wierzącymi, dla nas życie zmienia się, ale się nie kończy. I choć ból rozstania z ukochanymi jest niepodważalny, to znajdujemy pociechę i zrozumienie w słowach Jezusa. Nasz Pan mówi nam w dzisiejszej Ewangelii, abyśmy się nie trwożyli. Co to znaczy? Jezus wie, że człowiek jest istotą emocjonalną i empatyczną, dlatego pozwala nam wyrażać nasze uczucia. Nie mówi: „Nie płaczcie, nie wspominajcie, nie zadawajcie pytań”, lecz „Niech się nie trwoży wasze serce” (J 14, 1). To znaczy: nie wpadajcie w beznadzieję. Pociechy i nadziei szukajcie w Ewangelii oraz w perspektywie życia wiecznego. Wiara może nam pomóc w przyjęciu śmierci, a sama śmierć może pomóc w pogłębieniu wiary. Paradoksalnie, im bardziej śmierć stanie się dla nas czymś bliskim i naturalnym, tym łatwiejsza będzie do przyjęcia. Nie chodzi tu oczywiście o „oswojenie się, otrzaskanie się” ze śmiercią w potocznym sensie, lecz o prawdziwe zrozumienie jej natury.

Źródłem tego spokoju jest obietnica Jezusa: „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele” (J 14, 2), przygotowanych dla nas u Ojca. Podświadomie czujemy, że to zaproszenie jest skierowane do nas i naszych bliskich, że tak jak dziś żyjemy blisko siebie, tak przez analogie przyszłość ukazuje nam Jezus. Wiara daje nam siłę i nadzieję do prawdziwego zrozumienia natury śmierci.

Dlatego tak ważne jest, aby cmentarz na nowo stał się naturalnym miejscem spacerów i odwiedzin naszych bliskich zmarłych, nie tylko w czasie tych listopadowych dni.

 

Siostro i Bracie, dzisiejsze wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych przypomina, że życie ludzkie to coś więcej niż tylko te kilkanaście czy kilkadziesiąt lat życia, czy materialne dobra, za którymi gonimy, i dla których jesteśmy w stanie tak wiele poświęcić. Często to właśnie przy grobie bliskich choć na chwilę zatrzymujemy się i zadajemy pytanie: „Po co to wszystko, skoro nawet nie mieliśmy czasu powiedzieć sobie czegoś ważnego?”.

Dziś tłumnie odwiedzamy nasze nekropolie. Chciałbym Was, drodzy, zaprosić, aby odwiedzanie cmentarzy nie było tylko okazjonalne, lecz stało się naszym zwyczajem. Dawniej, gdy nie było tylu centrów rozrywki i supermarketów, a relacje rodzinne były bliższe ze względu na wielopokoleniowość rodzin, nawiedzanie grobów było bardziej naturalne i powszechne. Nie tylko najstarsi powinni odwiedzać cmentarze, ale i młodsi. Gdzie, jeśli nie podczas odwiedzin grobów naszych przodków, ma kształtować się pragnienie poznawania historii rodzinnych, etosu przodków czy budzenie patriotyzmu? Jak bardzo tego dziś nam brakuje – jednorazowe zapalenie lampki w tłumie ludzi nie sprzyja głębszej refleksji.

Nie bójmy się zabierać na cmentarze dzieci i wnuków, uczmy ich odpowiedniego zachowania w tych miejscach. Opowiadajmy historie o naszych przodkach, a także o bohaterach regionu. Pozwólmy młodemu pokoleniu kształtować się na najbliższej historii. Pamiętajmy, że te listopadowe dni to paradoksalnie bardzo rodzinny czas.

URUCZYSTOŚĆ WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH

Uroczystość Wszystkich Świętych | św. Wawrzyniec

„Ci przyodziani w białe szaty kim są i skąd przybyli?” (Ap 7,13)

Spoglądamy na rzesze świętych wypełniających niebo, tych, którzy w swoim życiu zrealizowali również nasze ukryte pragnienia i tęsknoty.

Spoglądanie ku górze każe nam oderwać się od ziemi, od naszych codziennych zajęć i popatrzeć na świat i życie z Bożej perspektywy, Bożymi oczami. Podnosimy wzrok ku górze, ku niebu, aby zobaczyć wielki orszak świętych, ubranych w białe szaty i nagrodą w dłoniach. Oni ukończyli swój bieg i osiągnęli cel. Oczyszczeni z wszelkiej zmazy i niedoskonałości stoją przed Bogiem, który przygarnia ich jako swoje dzieci. Ociera wszelką łzę i uwalnia od trosk i lęków. Odtąd żyją już samym Bogiem, dzielą z Nim szczęście i radość, cieszą się pokojem. Bóg nagrodził ich za to, że Go wytrwale szukali, że wiernie trwali przy dobrym, przy Nim, że nieustannie do Niego wracali. Ufali mu, wierzyli i miłowali ponad wszystko. W końcu On sam się stał dla nich nagrodą. On sam – Nieskończony, Miłujący, Święty.

Kim byli? Jan Paweł II, ks. Jerzy Popiełuszko, o. Maksymilian Kolbe, Edyta Stein, Siostra Faustyna, Matka Teresa z Kalkuty…

Kim byli? Ludźmi całkowicie podobnymi do nas: mężczyznami, kobietami, dziećmi; pochodzącymi z różnych narodowości, żyjącymi w różnych czasach, wypełniającymi różne powołania. Wyrośli na tej ziemi. Ktoś powiedział:

„Święci: przeźroczyste kryształy – skupiające w sobie światło, które nie jest z tej ziemi”.

Byli jednak ulepieni z kruchej ziemskiej gliny, dotknięci też ludzką słabością… Dlatego spoglądamy dziś na rzesze świętych wypełniających niebo, ale spoglądamy, stojąc na ziemi, na ziemi, na której oni wyrastali i nieustannie wyrastają. Dzisiejsza uroczystość jest świętem tych wszystkich, którzy związani są z walką o dobro, z walką przeciwko złu. Oni przeszli zwycięsko ten bój; my nadal codziennie w nim uczestniczymy. Uczestniczymy w nim przez naszą pracę, nasze zmagania i cierpienia. Zanim ziarno dojrzeje, musi być otoczone plewami. Zanim złoto się wytopi i oczyści, musi w ogniu zostać oddzielone od żużla. Takie jest prawo życia na ziemi. Świętość krystalizuje, tworzy się w sąsiedztwie niebezpieczeństwa grzechu. Pszenica dojrzewa z chwastem.

Spoglądamy dziś na rzesze świętych wypełniających niebo. Dlaczego im się przyglądamy? Dlaczego jest to ważne: im się przyglądać, na nich patrzeć? Ponieważ potrzebujemy ich dla naszego życia. Chcemy poznać tajemnicę bycia tu na ziemi, chcemy zrozumieć sens życia, drogę wyprowadzającą z ciemności grzechu i prowadzącą do Chrystusa. Czasem nie radzimy sobie sami w życiu. I dlatego podpatrujemy życie świętych. Chcemy wiedzieć, jak oni poradzili sobie z tajemnicą, jaką jest życie człowieka. Chcemy wiedzieć, jak wyrwać się z naszych zniewoleń, grzechu, strachu, zwątpienia. Jak odnaleźć sens naszej pracy, poświęcenia się dla innych (choćby rodziców dla dzieci, chociaż wydaje się, że one na to nie zasługują), jak odnaleźć sens naszego otwarcia się na drugich, chociaż ci unikają naszego wzroku. Jak odnaleźć siebie w Kościele, we wierze. Święci to niekończąca się galeria najrozmaitszych form realizacji powołania i sposobów życia. Matki, która płacze, ojca, który nie wierzy w siebie, dziewczyny, chłopaka, którym wydaje się, że wszystko obróciło się przeciwko nim, ludzi, którzy mocą Bożej miłości i wiary odważnie potrafili przemienić wszelką słabość w potężna moc, niszczące zło w twórczą dobroć, kłamstwo w światło prawdy, a nienawiść w piękną miłość.

Słysząc słowo „świętość” wielu ludzi się uśmiecha i mówi: To nie dla mnie. To mnie nie interesuje.

Ludzie chcą być wolni, wolni nawet od Boga. Chcą zakosztować wszystkich smaków życia. Chcą posiadać wszystko, co oferuje dzisiejszy świat. Chcą być jedynym panem swego życia. Chciałoby się jednak delikatnie zapytać: Na co się zda to wszelkie posiadanie, wielka wiedza, skoro gubi ona samego człowieka? Bo tak naprawdę to błogosławieni, to ubodzy, cisi, miłosierni, pokornego serca – oni są szczęśliwi, bo przynależą nie do siebie, nie do tej ziemi, lecz są w ramionach kochającego Ojca.

Istnieją nie tylko czyny, ale także słowa, które są w stanie przemieniać świat. Nie są wcale głośne. Są to słowa przemieniające serce człowieka. Do nich należą słowa ośmiu błogosławieństw wypowiedziane na górze. Słowa te znalazły drogę do szukającego człowieka. Przez całe wieki historii nie straciły nic na swojej mocy. Docierają w głąb naszego serca, przenikają dusze, pocieszają i wprowadzają niejako w inny świat. Świat szukany przez wielu, świat marzeń i pocieszenia w trudzie życia. Zbierają w sobie wszystko, czego sobie najbardziej skrycie życzymy.

Trzeba kiedyś odkryć smak wolności, który niosą te słowa i usłyszeć pragnienia serca. Wszyscy jesteśmy powołani przez Boga, aby być świętymi. „Bądźcie święci, bo ja jestem święty” (Kpł 11,45). Nie bój się dziś popatrzeć z tęsknotą ku górze… Oni ukończyli bieg i osiągnęli cel. Odtąd żyją już samym Bogiem. Bóg ich nagrodził. Z tobą też Bóg chce się podzielić radością.

XXX NIEDZIELA ZWYKŁA

Bartymeusz – człowiek, który nie doceniał siebie ...

Przekonujemy się wielokrotnie, jak wspaniałym darem jest nasza zdolność widzenia i dobry wzrok. Dzięki oczom możemy dostrzegać światło, rozróżniać kolory, dostrzegać piękno kwiatów, rozpoznawać ludzi. Jednak nasze oczy nie mogą zobaczyć wszystkiego.

„Oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. To, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu” – powiedział lis do Małego Księcia (Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę). Rzeczywiście, pomimo różnych technicznych i technologicznych pomocy często widzimy rzeczy jedynie z zewnątrz, nie pojmując tego co jest wewnątrz.

Niewidomy Bartymeusz, bohater dzisiejszej Ewangelii, żyje w wiecznej nocy, pozbawiony światła, kolorów i obrazów. Zarabia na życie, żebrząc przy drodze z Jerycha do Jerozolimy. W trakcie kolejnego dnia swojego trudnego życia słyszy, że nadchodzi Jezus wraz z uczniami.

Bartymeusz dobrze wie, że jest niewidomy. Ale oczami swego serca zdaje się rozumieć, kim jest Ten, który się zbliża. Z pewnością wiele razy słyszał już o Jezusie z Nazaretu, który ma moc uzdrawiania. Z pewnością pragnął Go spotkać i przedstawić Mu swoją prośbę. Nazywa Jezusa Synem Dawida, rozpoznaje więc w Nim zapowiadanego Mesjasza Wybawcę. Dlatego głośno woła i prosi: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną” (Mk 10, 47). Nie pozwala się zatrzymać ludziom będącym w pobliżu i woła jeszcze głośniej. Zrzuca nawet płaszcz, który miał na sobie, aby tylko szybciej znaleźć się w pobliżu Jezusa i prosić Go o przywrócenie wzroku. Jezus wysłuchuje jego prośby widząc jego wiarę. Uzdrawia go przywracając mu zdolność widzenia.

Postawa Bartymeusza uczy nas, że głębsze widzenie świata i naszego życia rozpoczyna się wraz z pragnieniem spotkania Jezusa i otwarcia przed Nim naszego serca.

Zauważamy jednak w obecnej rzeczywistości, że wielu współczesnych ludzi, którzy uważają się za spełnionych, nie chce wychodzić na spotkanie Jezusa i prosić o Jego miłosierdzie. Ci, którzy są zadowoleni ze swojej własnej perspektywy i myślą, że przejrzeli wszystko, świat, ludzi i życie, nie potrzebują Jezusa i pozostają w swoim zaślepieniu. Często żyją na powierzchni, nie zastanawiając się nad głębszym sensem rzeczywistości współczesnego świata i swojego życia, nie pytając o jej ostateczny sens. Nie rozumieją jej, bo nie patrzą na nią oczami serca i w świetle wiary. „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu (Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę).

Na początku potrzebne jest nasze szczere przyznanie się, że w naszym życiu potrzeba czegoś więcej niż tylko jedzenia, picia i zabawy. Potrzebujemy szczere przyznać się, że: Nasza wiedza wymaga większego światła, niż sami możemy znaleźć. Nasza wola potrzebuje więcej bodźców niż te, które sami jesteśmy w stanie wytworzyć. Nasza miłość potrzebuje więcej siły, niż sami posiadamy. Nasze działania wywołują większe poczucie winy, niż jesteśmy w stanie zrekompensować. Dopiero wtedy może zrodzić się wołanie: „Panie, ulituj się nade mną!” (Mk 10, 47).

Jest to stare zawołanie, które Kościół powtarza w czasie Eucharystii jako „Kyrie eleison” (Panie, zmiłuj się!). U Bartymeusza, podobnie jak w czasie liturgii, ta prośba jest jednocześnie wyznaniem wiary w Jezusa. Jest to wołanie człowieka, który wie, że sama z siebie nie jest w stanie się uzdrowić. Jest to modlitwa, która pokazuje, że potrzebujemy uzdrawiającej mocy Jezusa.

Jezus zmiłował się nad Bartymeuszem widząc jego wiarę i otwarte serce. Przywrócił mu wzrok. Ale ta zdolność widzenia, którą otrzymał w darze od Jezusa, pozwoliła mu też widzieć głębiej. Ewangelista pisze, że Bartymeusz „przejrzał i szedł za Nim drogą” (Mk 10, 52). Oznacza to, że został uczniem Jezusa i towarzyszył Mu w drodze do Jerozolimy i na Golgotę. Tylko ten, kto pozwala Jezusowi uwolnić się od własnego zaślepienia, może zrozumieć Jezusa i pójść Jego drogą na Golgotę. Ten, kto wierzy, widzi więcej niż ten, kto nie wierzy. Przed tym, kto wierzy, otwiera się przed nim szerzej Boża rzeczywistość – dostrzega, że dobry Bóg wszystko stworzył, kocha człowieka i posłał swego Syna, aby objawić, ukazać nam swoją miłość i powołać nas do doskonałości w swoim królestwie.

Prawdziwy cud dokonuje się wtedy, gdy w odpowiedzi na naszą prośbę Jezus pozwala nam głębiej widzieć samych siebie – nasze mocne-dobre strony i słabości, naszą potrzebę zbawienia i powołania do doskonałości razem z Nim. W tym świetle wiary radość i cierpienie, młodość, starość i śmierć zyskują nowe znaczenie jako droga za Jezusem do domu Ojca.

Niech dzisiejsze słowa Bartymeusza „Jezusie…, ulituj się nade mną” (Mk 10, 47) staną się również dla nas modlitwą o dar uzdrowienia naszego serca z duchowej ślepoty. Niech będą prośbą o ożywienie naszej wiary i głębsze widzenie otaczającej nas rzeczywistości. „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu” (Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę).

XXIX NIEDZIELA ZWYKŁA

20.10 – 29. Niedziela zwykła - KERYGMA - katecheza w Sieci

Pragnienie bycia znanym i cenionym wydaje się dobrym, motywującym bodźcem w życiu człowieka. Jednak uważna lektura historii świata i ludzi pokazuje, że ten bodziec ma swoją ciemną stronę, gdy przekształca życie jednostki – konkretnego człowieka w walkę o władzę, wpływy, pozycję, supremację i wielkość.

Niektórzy ludzie, a nawet narody czy miejsca, mają przy swoich imionach lub nazwach określenia takie jak „wspaniały” czy „wielki”. Przykłady to:

Aleksander Wielki,
Wielka Brytania,
Wielkie Cesarstwo Rzymskie,
Wielki Mur Chiński.

Pragnienie wyróżnienia się i bycia kimś kształtuje nas od najmłodszych lat, kiedy angażujemy się w różne konkursy, zabawy i wyścigi. Wraz z upływem lat coraz częściej mierzymy się z rywalizacją i konkurencją, a także mamy coraz więcej pragnień, marzeń, planów i ambicji.

Dwaj bracia, Jakub i Jan, przychodzą w dzisiejszej Ewangelii z prośbą do Jezusa. Chcieli zająć znaczące miejsce w nowej rzeczywistości, którą Jezus nazywał Królestwem Bożym. Prawdopodobnie nie spodziewali się, że drogą do wielkości okaże się służba innym.

Cóż to za dziwna filozofia – osiągnąć wyższą pozycję w życiu poprzez posługę innym! Wydaje się to nierealne. Kto odniósł życiowy sukces, będąc drugim, a nawet ostatnim, w różnych aspektach życia?

Przyszedłem nie po to, by Mi służono, ale by służyć (Mk 10, 45) – taką wizję drogi do osobistej wielkości proponuje Jezus. To drogowskaz dla wszystkich Jego naśladowców. Taka postawa, oddanie siebie, swoich zdolności i czasu na rzecz innych, bez szukania innej nagrody niż świadomość, że jest to warte trudu, jest jednym z ideałów, które kreśli Jezus.

W dzisiejszym społeczeństwie napędzanym technologią komputery i inne urządzenia oferują nam drogi na skróty, które często wybieramy nie tylko w sferze technologii, ale i w życiu. Ludzie chcą wznieść się na wyżyny bez mozolnego wspinania się po drabinie; chcą dostać się do Ziemi Obiecanej bez przechodzenia przez pustynię; chcą nosić koronę bez noszenia krzyża.

Mahatma Gandhi podsumował to dążenie w siedmiu grzechach głównych współczesnego świata:

  1. Bogactwo bez pracy.
  2. Przyjemność bez sumienia.
  3. Nauka bez człowieczeństwa.
  4. Wiedza bez charakteru.
  5. Polityka bez zasad.
  6. Handel bez moralności.
  7. Religia bez poświęcenia.

Nie wiecie, o co prosicie (Mk 10, 38) – ostrzega Jezus Jakuba i Jana. Prosili o zaszczytne miejsca w Królestwie, a wyprosili sobie krzyż. Jakub zginie ścięty mieczem Heroda Agrypy I, jako pierwszy męczennik spośród apostołów. Jego brat Jan przeżyje długie, choć trudne życie. Tradycja mówi, że i on nie uniknął prześladowań, tortur, a w końcu wygnania.

 

Czy otrzymali zaszczytne miejsca, o które prosili? Nie ma sensu spekulować na temat nagrody w niebie – miejsca tam są przydzielane przez Ojca. Wielkości nie osiąga się przez prośbę czy protekcję. Jezus mówi jasno: Kto chciałby być wielki między wami, niech będzie sługą waszym (Mk 10, 43).

Schodami do nieba jest służba, bycie dla drugich. A gdy marzymy o wielkich rzeczach, idźmy do Jezusa. Niech On sam oceni, co z tego może się udać. Może nie od razu miejsca po prawej i lewej stronie tronu, ale coś prostszego: piękne, wartościowe życie, bliskie Bogu i pożyteczne dla innych.

15 X DZIEŃ DZIECKA UTRACONEGO

15 października 2024 Dzień Dziecka Utraconego | Poroniłam.pl

Dzień Dziecka Utraconego

Msza Święta: 15 października w wtorek 17.17 modlitwa różańcowa a Msza Św. o godzinie 18.00. Będziemy się modlić w intencji rodzin, które utraciły dzieci.

Dlaczego 15 października?

Bo tyle trwa ciąża począwszy od 1 stycznia. Dlaczego jest tak ważny? Bo nie ma chyba rodziny, w której nie zdarzyłoby się to nieszczęście, polegające na tym, że to rodzice odprowadzają swoje dzieci do bram wieczności a nie dzieci rodziców.

Świat staje do góry nogami i wszystko ulega przewartościowaniu.

„Czas leczy rany” … taki banał często powtarza się osobom, którym zmarło dziecko. Ma to być pocieszenie, a wychodzi zupełnie odwrotnie. Zamiast powtarzania słów, które nic nie wnoszą, lepsze jest milczenie, uścisk dłoni, przytulenie, ciepłe spojrzenie, współczujący uśmiech, a przede wszystkim modlitwa. Nie ma na to żadnej reguły, choć psychologia podaje ich mnóstwo. Wszystko jednak zależy od relacji osobowej z drugim człowiekiem i wyczucia, co najlepiej w danym momencie zrobić.

Jedno jest pewne. Są osoby, u których nagle wybucha rozpacz po stracie dziecka – gdzieś wcześniej zduszona – po dwudziestu, trzydziestu latach po jego śmierci, a są również takie, które już po roku od dramatycznego zdarzenia, po przebyciu okresu żałoby są w stanie pożegnać dziecko, pogodzić się z tym faktem i zupełnie normalnie funkcjonować.

Często słyszy się „minie parę lat, zapomnisz”. A zapomnienie to nie jest uleczenie. Kiedy się o czymś „zapomina” to zawsze może się również przypomnieć i to niewiadomo w jakim niespodziewanym momencie. Poza tym czas nie jest osobą. Jak bardzo potrzebne nam są konkretne Osoby do pomocy w różnych trudnych momentach naszego życia – wszyscy dobrze wiedzą. A więc czas odpada. Wraz z „czasem” możemy powiedzieć „jakoś to będzie”. My jednak nie chcemy żeby „jakoś to było” – chcemy prawdziwego, rzeczywistego uleczenia a potem życia w całkowitym zdrowiu. A zatem czas nie przyjdzie do nas, żeby nas przytulić kiedy płaczemy, żeby wesprzeć życzliwym słowem, kiedy stoimy na krawędzi. Czas z nami nie będzie kiedy płaczemy, bo czas ucieka, ciągle jest go za mało. A my, kiedy cierpimy chcemy się zatrzymać. Często rodzice po stracie opowiadając o okolicznościach w jakich doszło do wypadku lub innego tragicznego zdarzenia mówią „moje dziecko nie żyje … dla mnie czas się zatrzymał, ale świat gna dalej na oślep.”.

Zamiast wszelkich nietrafionych pocieszeń, rodzice po stracie dziecka proszą o modlitwę, a Dzień Dziecka Utraconego jest między innymi po to, aby o tym przypomnieć naszym rodzinom, przyjaciołom, znajomym.