II NIEDZIELA ZWYKŁA

Evangelho de hoje, 2ª feira, 06/06 (Mt 5,1-12a) - Egídio Serpa - Diário do Nordeste

W młodzieżowej grupie duszpasterskiej kilkanaście osób dyskutowało kiedyś, próbując rozstrzygnąć kwestię, czy zdjęcia (fotografie) są obrazem rzeczywistości, czy raczej nie; czy bardziej przybliżają, czy też bardziej zacierają rzeczywistość. Niektórzy twierdzili stanowczo, że zdjęcia oczywiście są prawdziwym obrazem rzeczywistości, bo przecież po to właśnie się je robi – aby uchwycić i utrwalić rzeczywistość. Inni próbowali wykazać tezę przeciwną i dowodzili, że zdjęcia raczej zniekształcają rzeczywistość, bo ta przecież „płynie” wraz z czasem i zmienia się – raz powoli i niezauważalnie, a innym razem skokowo – natomiast fotografia, utrwalając stan z jednej konkretnej chwili, „fałszuje” obiektywny stan rzeczy, sugerując brak upływu czasu i brak zmienności.

Jeszcze inni dyskutanci, szanując wszystkie wypowiedziane argumenty, szukali takich sformułowań i opisów, które obejmowałyby i „godziły” nawet twierdzenia skrajnie przeciwstawne. Konkluzja podsumowująca była wówczas mniej więcej taka: zdjęcie pokazuje rzeczywistość, ale nie mówi o niej całej prawdy.

Fotografia pokazuje rzeczywistość, ale nie mówi o niej całej prawdy. Podobnie, analogicznie rzecz się ma z większością naszych (ludzkich) doświadczeń, obserwacji, wniosków; z większością przekonań, co do których twierdzimy, że „wiemy”, a później okazuje się, że nasza wiedza nie jest pełna, nie jest ostateczna. Dostępne nam sposoby widzenia i opisu rzeczywistości często wprowadzają w błąd, zwłaszcza gdy zakładamy, że są ostateczne, podczas gdy naprawdę są fragmentaryczne, tymczasowe, a przez to nadal podlegają zmianom.

Jako ludzie wierzący liczymy na to, że treści objawione przez Boga są bardziej pewne niż powierzchowne doświadczenie człowieka. Jest to założenie słuszne, niemniej jednak warto pamiętać, że Bóg przemawia do nas „po ludzku” i chociaż objawia prawdę „wyższej próby” niż przeciętna treść naszej codzienności, to jednak słowo Boga ukryte jest w słowie ludzkim i podlega w ten sposób również słabościom ludzkiego języka. Bóg stał się człowiekiem i – konsekwentnie – przemawia do nas bardziej „po ludzku” niż „po Bożemu”. A ludzkie doświadczenie nie pozostawia wątpliwości: nasze życie podlega upływowi czasu i zmianom. Bóg konsekwentnie szanuje taki porządek (sam wszak go ustanowił), więc też uwzględnia go, komunikując się z nami.

Dynamiczny (zmienny) obraz człowieka – tak można zatytułować dzisiejszą liturgię słowa. Dawid, choć mógłby zabić (i w ten sposób pokonać) swojego wroga, decyduje się go oszczędzić, gdyż nabiera wewnętrznego przekonania, że Bóg jest miłośnikiem życia i nagradza człowieka za sprawiedliwość oraz wierność (I czytanie). Ponieważ Pan jest łaskawy i pełen miłosierdzia (psalm), czciciel Boga – z biegiem czasu – zaczyna również dostrzegać w sobie, że staje się do swojego Boga podobny. Taki kierunek zmian – cel i rację takiej przemiany – potwierdza drugie czytanie, w którym natchniony autor zapewnia, że kondycja człowieka „z ziemskiego” jest tymczasowa i ulegnie zmianie według wzoru, który otrzymaliśmy dzięki Człowiekowi z nieba.

We fragmencie Ewangelii, który słyszeliśmy, otrzymujemy wreszcie „konkrety” – opis wzorcowego, nowego człowieka. Taki człowiek czyni dobrze i pragnie dobra dla wszystkich – również dla swych nieprzyjaciół. Taki człowiek nie złorzeczy, lecz błogosławi, potrafi radykalnie upokorzyć się wobec kogoś, kto (jeszcze) nie umie uczciwie i sprawiedliwie dialogować. Taki człowiek nie mierzy miarą wąską, ale szeroką, co okaże się później bez-miarem i nad-obfitością. Taki człowiek nie ma problemu, aby odpuścić, czyli puścić coś, czego trzymanie nie ma sensu.

 

Czytamy dalej czy robimy przerwę? Dlaczego pytam o przerwę? Bo wśród niedzielnych słuchaczy tych słów są zapewne tacy, którzy powiedzą: szlachetne to i pełne pięknego ideału, ale przecież niemożliwe… Są inni, którzy z lękiem (i powiększając swój lęk!) powiedzą: nie umiem i nie będę umiał żyć według tych słów, więc to nie dla mnie… Ale może znajdą się i tacy, którzy powiedzą: czytajmy dalej… czytajmy, bo to są słowa życia. Dziś nie dorastam i daleko mi do tych słów, ale chcę, by brzmiały we mnie coraz wyraźniej, aż kiedyś może zaczną być moją codziennością…

Dzisiejsza Ewangelia to anty-fotografia, anty-zdjęcie, anty-obraz… „Anty” – w odniesieniu do naszych doświadczeń ze zdjęciami i fotografiami. Im starsi jesteśmy, tym bardziej we własnych oczach „korzystnie” wyglądamy na zdjęciach z młodości (i mówimy: wtedy to było dobrze i pięknie…). Jezus Chrystus natomiast odsłania przed nami OBRAZ CZŁOWIEKA NIEBIESKIEGO i liczy na to, że ten obraz na serio nas zainteresuje w kontekście naszego „teraz” i naszej przyszłości.

Po pierwsze – dlatego, że obraz ów nie jest jedynie naszkicowany; obraz ten to nie „coś”, a Ktoś; to On, nasz Mistrz i Nauczyciel.

Po drugie – dlatego, że obraz ten bezpośrednio nas dotyczy; jak nosiliśmy obraz ziemskiego człowieka, tak też nosić będziemy obraz Człowieka niebieskiego (II czytanie). Innymi słowy, im starsi w wierze jesteśmy, tym bardziej „korzystny” powinien być nasz prawdziwy obraz, tworzony na podobieństwo OBRAZU CZŁOWIEKA NIEBIESKIEGO. Interesuje nas to? Dotyczy nas to? Potwierdza się to w naszym życiu? 

Gdy nastoletni chłopcy grają w piłkę na podwórku i strzelają gola, chętnie wyobrażają sobie (i ogłaszają!), że oto kolejną bramkę zdobył Messi, Ronaldo lub Lewandowski. Mają w umyśle bardzo konkretny wzorzec, któremu chcą dorównać. Pesymiści i malkontenci powiedzą: i tak na pewno nigdy im nie dorównacie. Skąd wiedzą, że nigdy i skąd wiedzą, że nie dorównają? Przecież wspomniani piłkarscy mistrzowie też kiedyś byli „zaledwie” chłopcami z podwórka. Nie ustawali jednak w wysiłkach upodabniania się do swoich sportowych „wzorców”. Gdyby uwierzyli, że tacy już „muszą” pozostać, nie zostaliby wybitnymi piłkarzami. Wcześnie (w dzieciństwie, w młodości) odnaleźli w sobie swoje własne „zdjęcie z przyszłości”, rozpoznali się na nim wbrew pesymistom i następnie przyszłość, która nadeszła, okazała się… zgodna ze „zdjęciem”! Warunek, który potrzebny jest po drodze – WIARA, że tak będzie; wiara potwierdzana konkretnymi postawami.

Jezus Chrystus chce z nami spotykać się zawsze „tu i teraz”. Ponieważ jest to Zmartwychwstały Pan, prawdą jest również, że przychodzi do nas niejako „z przyszłości”. Konsekwentnie i cierpliwie przypomina, że czeka na nas przyszłość, która jest dziełem jednocześnie Boga i nas samych. Bóg uczynił już wszystko, co jest potrzebne, aby ta przyszłość była najlepsza z możliwych. Do całości obrazu potrzebna jest „nasza część”…

VI NIEDZIELA ZWYKŁA

6 Niedziela zwykła - Rok C - Misjonarze Klaretyni Prowincja ...

Przed laty bardzo popularna wśród młodzieży katolickiej była piosenka zatytułowana Ballada o szczęściu, w której zwierzęta rozmawiały o tym, co znaczy być szczęśliwym. Piosenka kończy się tym samym pytaniem skierowanym do człowieka, który „siadł, w zadumę wpadł i nic nie odpowiedział”. Nie dziwi nas brak odpowiedzi ze strony człowieka, bo przecież gdyby to samo pytanie postawić dzisiaj komukolwiek z nas, pewnie mielibyśmy trudność z daniem na nie natychmiastowej odpowiedzi. Zapewne musielibyśmy chwilę zastanowić się, gdyby nas zapytano wprost: Czy jesteś szczęśliwy? Według słownika języka polskiego „szczęście to uczucie wielkiego zadowolenia, radości, pomyślny los, powodzenie, czy splot pomyślnych okoliczności”. Wiemy jednak z doświadczenia, że człowiek na przykład pozbawiony nóg, w wyniku wypadku, może być czasem o wiele bardziej szczęśliwy, niż ktoś, kto posiada wielkie majętności, cieszy się dobrym zdrowiem i wydaje się, że wszystko układa się po jego myśli. Znane są historie ludzi sławnych, bogatych, zasobnych we wszystko, którzy w przypływie szczerości wyznawali, że są nieszczęśliwi. Czasem kończyło się to nawet samobójstwem. Szczęście nie zależy od tego co się posiada, ani od warunków zewnętrznych. Nie polega też na dostarczaniu sobie przelotnych przyjemności. Martin Seligman, psycholog z Uniwersytetu w Pennsylvanii, który prowadził liczne badania na temat poczucia szczęścia, dowiódł, że zaspokajanie zachcianek, sprawianie sobie przyjemności czy szukanie tzw. odskoczni od codzienności daje jedynie chwilowe poczucie szczęścia. Długotrwałe szczęście nie zależy od zewnętrznych zdarzeń. Trzeba znaleźć je w sobie.

Dzisiejsze Słowo Boże zdaje się odkrywać przed nami tajemnicę szczęścia. Już w pierwszym czytaniu prorok Jeremiasz, uciekając się do pięknych obrazów: dzikiego krzaku na stepie i drzewa zasadzonego nad wodą, które swoje korzenie wypuszcza ku strumieniowi. Za pomocą tych dwóch obrazów Jeremiasz mówi o dwóch typach ludzi, określając ich jednoznacznie: mąż przeklęty i mąż błogosławiony, czyli szczęśliwy. O pierwszym z nich mówi, że nawet nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście. Dla Jeremiasza podstawą rozróżnienia jest to, w czym człowiek pokłada nadzieję: w sobie i w tym co posiada, czy w Panu Bogu? Do kogo zwraca swoje serce: do Boga, czy do siebie samego? Jeremiasz nie ma wątpliwości: Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją” (Jr 17, 7). Te właśnie słowa śpiewaliśmy jako refren Psalmu Responsoryjnego: „Szczęśliwy jest człowiek, który ufa Panu!” (por. Ps 40(39), 5a „Szczęśliwy mąż, który złożył swą nadzieję w Panu”).

W odczytanym fragmencie Ewangelii Św. Łukasza sam Jezus opowiada o tym, jakich ludzi uważa za szczęśliwych i dlaczego. Błogosławieni (gr. makarioi – μακάριος) dosłownie znaczy „szczęśliwi”. Rzeczownik ten pojawia się w greckim tłumaczeniu Pisma Świętego łącznie 123 razy z tego aż 17 w pismach Łukasza. Żeby dobrze zrozumieć słowa Jezusa trzeba uświadomić sobie, że błogosławieństwa nie są przykazaniami. To znaczy, że aby posiąść szczęście, koniecznie trzeba stać się ubogim, głodnym, pogardzanym, smutnym. Jezus nigdzie nie chwali ubóstwa, płaczu, smutku i wszelkiego rodzaju cierpienia, lecz mówi o ludziach ubogich, czyli głodnych, płaczących, pogardzanych. Jezus w żadnym wypadku nie każe nam być smutnymi, nieśmiałymi czy głodującymi, jakby to sam smutek, głód i ubóstwo gwarantowały szczęście. Mówi o tych, którzy w takim stanie znajdują się dzisiaj, którzy doświadczają braków, przykrości, smutku, pogardy. Czy taki ktoś może być szczęśliwy? Może, ponieważ obietnica Jezusa sięga dalej niż nasza doczesność, nie pomija tego, co tutaj, ale ukazuje perspektywę wieczności.

 

Nie przypadkiem drugie czytanie, z listu Św. Pawła do Koryntian mówi nam tak dużo o Zmartwychwstaniu. Św. Piotr napisze: „On (Bóg) w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei” (1 P 1, 3). To dzięki tej nadziei, opartej na zaufaniu pokładanym w Chrystusie, już jesteśmy uczestnikami obietnicy – szczęścia, które będzie trwać wiecznie.

Wyjaśnijmy jeszcze czym są ewangeliczne „biada”. Wypowiadane przez Jezusa biada nie jest przekleństwem. Jest raczej ostrzeżeniem. Jest słowem bólu z powodu napotkanego oporu, obojętności. To słowo pada z ust Jezusa wtedy, gdy spotyka się zamkniętymi, kamiennymi sercami. Słyszą je ludzie z religijnych elit – faryzeusze, nauczyciele Pisma, przywódcy ludu. Parafrazując, można by je zastąpić pełnym troski wyznaniem „Żal mi was…”. Żal mi was, bogacze, bo odebraliście już pociechę waszą. Żal mi was, którzy teraz jesteście syci, albowiem głód cierpieć będziecie. Żal mi was, którzy się teraz śmiejecie, albowiem smucić się i płakać będziecie. Oby nigdy Jezus nie musiał swojego biada kierować w naszą stronę.

V NIEDZIELA ZWYKŁA

V NIEDZIELA ZWYKŁA - ROK C - biblia.wiara.pl

W dzisiejszej Ewangelii mamy kolejną odsłonę nauczania Jezusa. Tym razem jednak nie w synagodze ani w szczególnie dogodnej do przepowiadania sali, ale nad Jeziorem Galilejskim, które okazuje się równie dobrym miejscem, aby dzielić się Słowem Bożym. Spragnionych słów Jezusa było tak wielu, że istniało ryzyko, iż cisnący się ludzie mogli Go stratować albo wpychać do jeziora, narażając Go na utonięcie.

W tej sytuacji pojawia się Szymon Piotr, który po całonocnej pracy – nota bene bezowocnej – płukał sieci na brzegu jeziora. Jezus wsiada do łodzi Piotra, który, na Jego prośbę, odbija od brzegu. To właśnie z tej łodzi dokonuje się nauczanie.

Dzisiejsza Ewangelia zawiera również bardzo szczególne i osobiste przesłanie skierowane do Szymona Piotra. Po zakończonej nauce Jezus zachęca Piotra, aby jeszcze raz wypłynął ze swoimi pomocnikami i zarzucił sieci w jezioro.

Wypowiadając te słowa, Jezus musiał to czynić już rankiem lub w pełnym dniu – wszak rybacy nocną pracę mieli za sobą. Nie jestem rybakiem i nie znam się na połowie ryb w Jeziorze Galilejskim, ale znawcy tematu podkreślają, że zarzucanie sieci o tej porze jest wbrew wszelkiej logice. Szymon Piotr, zawodowy rybak, dobrze wiedział, że poranne lub dzienne połowy nie mają sensu. Wraz z pierwszymi promieniami słońca jezioro się nagrzewa, a ryby schodzą w głębiny, gdzie sieci nie mogą ich dosięgnąć.

Szymon próbuje nawet uświadomić Jezusowi, synowi cieśli, a nie rybaka, że ten pomysł jest bezcelowy. Mówi: „Mistrzu, przez całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili” (Łk 5, 5). Zaraz jednak dodaje słowa, które są dla mnie osobiście kluczowym przesłaniem tej Ewangelii: „Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci” (Łk 5, 5).

Piotr również słuchał Jezusa, gdy ten przemawiał z jego łodzi. To Słowo musiało być dla niego „inne”, skoro zaryzykował dodatkowy wysiłek, kolejną próbę i możliwość ośmieszenia się w oczach pozostałych rybaków.

Słowo Jezusa rzeczywiście było „inne”, bo przekonało Piotra. Ten wypływa na głębię i dokonuje się cudowny połów ryb – tak obfity, że sieci zaczęły się rwać. Piotr, aby nie zmarnować daru, wzywa innych pomocników. Następnie dokonuje bardzo osobistego wyznania: uznaje swoją grzeszność i prosi Jezusa, aby odszedł, bo on sam nie jest godny przebywać w Jego obecności. Jezus jednak ma swoje plany wobec Piotra – od tej pory chce, aby Piotr „łowił ludzi” [„A Jezus rzekł do Szymona: «Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił»” (Łk 5, 10)].

Ta sytuacja rodzi dla mnie bardzo osobiste pytanie: Czy ja słucham Jezusa w taki sposób, że nawet jeśli coś wydaje mi się wbrew moim doświadczeniom, wierzę, że On ma rację? Czy potrafię zaufać, że gdy posłucham Jego Słowa, mogę doświadczyć cudu lub przynajmniej wielkiej mocy Boga w moim życiu?

W innej Ewangelii jeden z uczonych w Piśmie pyta Jezusa: „Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?” Jezus odpowiada: „Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu…” (Mk 12, 28b-29a). Słuchanie wydaje się zatem pierwszym obowiązkiem chrześcijanina. Ale czy potrafię słuchać Boga? A może problem tkwi we mnie – w tym, że nie mam wewnętrznego „odbiornika” nastawionego na fale Pana Boga?

To jak z miejscem, w którym się znajdujemy. Teraz nie słyszymy różnych audycji, piosenek czy programów, bo nie mamy tutaj włączonego radia. Gdyby jednak pojawił się odbiornik radiowy, usłyszelibyśmy dźwięki nadawane na różnych częstotliwościach, które są tutaj obecne. Podobnie jest z Bogiem – nie jest prawdą, że On do nas nie mówi. Problem leży w tym, że nie potrafimy Go słuchać, nie jesteśmy dostrojeni do Jego fal.

Święty Jan Paweł II w liście Novo millennio ineunte pisał:

Konieczne jest zwłaszcza, aby słuchanie Słowa Bożego stawało się żywym spotkaniem, pomagającym odnaleźć w biblijnym tekście żywe Słowo, które stawia pytania, wskazuje kierunek, kształtuje życie”.

Na ile mi się to udaje? 

Chyba każdy z nas pragnie doświadczyć cudu zdziałanego przez Boga i często o takie cuda się modlimy. Ale czy mam wiarę i pokorę Piotra, aby taki cud mógł się dokonać w moim życiu? Może trzeba zacząć od słuchania Boga – takiego słuchania, które pozwoli mi wypłynąć na głębię mojego życia duchowego i zaufać Bogu w pełni, bez lęku.

ŚWIĘTO OFIAROWANIA PAŃSKIEGO

Ofiarowanie Pańskie — Parafia św. Urbana w Wędzinie

Tyle wokół nas „rozpraszaczy” – spraw, które odciągają naszą uwagę od tego, co należy zrobić, czego się nauczyć i czego doświadczyć. Niewątpliwie pierwsze miejsce wśród nich od lat zajmuje telefon komórkowy i internet. Kolejne mogą zajmować – w zależności od osoby – seriale ciągnące się przez wiele sezonów, których fabuła nic nie wnosi do naszej wiedzy i życia, pozorne, lecz pochłaniające czas hobby, na którym ktoś jedynie zarabia, mnóstwo terminów, obowiązków, spotkań, które trzeba „obsłużyć”, a także sama ilość informacji, z których trudno wybrać coś wartościowego. Rozproszona uwaga nie pozwala człowiekowi dostrzec tego, co ważne i istotne, co warto wybrać dla własnego dobra. Trudno więc także znaleźć czas na refleksję nad sobą i swoim życiem.

Święto Ofiarowania Pańskiego to wspomnienie przyniesienia małego, czterdziestodniowego Pana Jezusa do świątyni – słyszymy, że upłynął czas oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, które w przypadku chłopców wynosiło właśnie czterdzieści dni. Rodzice – również zgodnie z przepisami Prawa – składają w ofierze za syna parę synogarlic lub gołąbków. Jest to bardzo skromna ofiara, co wskazuje na ich ubóstwo. Wszystko, co mają, to ich umiłowany Synek.

W świątyni jerozolimskiej przebywa starzec Symeon, który w tym Dziecięciu rozpoznaje obiecanego Mesjasza, Pomazańca Bożego, który przyniesie zbawienie nie tylko Izraelowi, ale wszystkim narodom. To jest prawdziwa Światłość, która rozprasza ciemności – stąd w naszych dłoniach dziś gromnice, świece, które na wzór jedynego Światła wskazują drogę i są znakiem bezpieczeństwa, przede wszystkim duchowego i wiecznego, które jedynie Bóg może dać.

Symeon był człowiekiem czujnym – pobożnym i sprawiedliwym, przez całe życie wyczekującym pociechy Izraela. Cóż za radość musiała zagościć w jego sercu, gdy ujrzał oczekiwanego Syna Bożego! Teraz mógł nie tylko „odejść w pokoju”, ale i ogłosić innym tę radosną nowinę. Podobnie prorokini Anna, która – jak wiemy z Ewangelii – spotkawszy Jezusa i Jego Rodziców, wysławia Boga i ogłasza wielkie cuda. Staje się narzędziem nadziei dla innych.

Ci, którzy czuwali w świątyni, mieli uwagę skupioną na tym, co najważniejsze. Dzięki temu we właściwym momencie rozpoznali przychodzącego Boga, zbliżające się Królestwo Niebieskie i przemieniające wszystko miłosierdzie. Mieli udział w odkupieniu Jezusa, bo po prostu Go nie przegapili – spotkali Go!

Zanim zaczniemy myśleć o świecie, który nie rozpoznaje Boga, który dziwi się, po co katolicy idą ze świecami do kościoła, który nie rozumie życia konsekrowanego, w tym zakonnego (wszak dziś obchodzimy Światowy Dzień Życia Konsekrowanego), pomyślmy o sobie.

Ile w moim życiu uwagi poświęcam Bożemu słowu, Jego obecności? A ile skupiam na sobie – własnych uczuciach, sprawach, przemożnej chęci zapanowania nad swoim czasem? Muszę przyznać, że wokół mnie i we mnie jest wiele „rozpraszaczy”, które – choć nieraz oferują dostęp do wartościowych treści, duchowych konferencji i pożytecznych informacji – w życiu duchowym wcale nie pomagają. O wiele owocniej pomodlę się, biorąc do ręki tradycyjne Pismo Święte, książkę czy różaniec, niż odczytując z migającego ekranu psalmy i inne święte teksty – bo zawsze coś może wyskoczyć, zadzwonić, a umysł – właśnie przez niewidoczne na pozór działanie ekranu – nie jest w stanie skupić się na tym, co ważne. Trwa jakby w gotowości na nowe bodźce. Jedną z największych przeszkód w modlitwie jest dziś właśnie ta rozproszona uwaga.

Takich miejsc „rozproszenia” jest oczywiście wiele. Jest jednak jedno miejsce „skupienia” – moje serce, sumienie i wola, gdzie mogę rozpoznać Boga i pójść za Odkupicielem, jeśli tylko o to zadbam. Zamiast w myślach nieustannie rozwiązywać różne problemy i „ratować” siebie, swoją rodzinę i cały świat, mogę w czasie świętej liturgii – jak choćby teraz, we Mszy Świętej – pozwolić prowadzić się przez święte teksty Duchowi Świętemu i wyjść na spotkanie Bogu, który pragnie mnie uświęcić (konsekrować).

Można przeżyć święto Ofiarowania Pańskiego, jedynie przychodząc do świątyni i „ofiarowując” chwilę swojego czasu (bo jestem zajęty, czyli ubogi). I przegapić Boga. Mogę jednak podjąć konkretne postanowienie, by zmienić sposób codziennego funkcjonowania – by bardziej skupiać swoją uwagę na Panu Bogu, na tym, co rzeczywiście dzieje się we mnie, i na innych ludziach. Różne rozproszenia będą się oczywiście zdarzały, ale nie zawładną mną. Stanę się jak starzec Symeon – pobożny i sprawiedliwy, wyczekujący Bożego Miłosierdzia, które spełnia swe obietnice i przybywa, by zbawić mnie i cały świat

III Niedziela Zwykła

III NIEDZIELA ZWYKŁA – 27.01.2019 rok – Żurawica Górna

Jakże ważna jest codzienność – pozornie zwykłe, szare dni. Św. Cyprian (biskup i męczennik z Kartaginy) mówił, że każda chwila decyduje o naszej wieczności. Dla chrześcijanina nie ma straconego czasu, wypełnionego byle czym i przeznaczonego jedynie do przetrwania, ponieważ czas jest wielkim darem. Jednak dzisiaj wielu ludzi ulega iluzji, że to, co najważniejsze, musi dziać się w świetle kamer, na galach, z udziałem tzw. ludzi znanych – celebrytów. Liczą się zasięgi i rozpoznawalność. Tymczasem do świętości przybliżamy się w pokorze, poprzez codzienne, powtarzalne sytuacje. Arystoteles powiedział: „Jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy. Doskonałość nie jest jednorazowym aktem, lecz nawykiem”. Vincent van Gogh jakby dopowiadał: „Wielkie rzeczy nie powstają w wyniku impulsu, lecz w wyniku poskładania małych rzeczy w jedną całość”. W Ewangelii według św. Łukasza, przypadającej na III niedzielę zwykłą, mowa jest o ludzkiej codzienności. Galilea i Nazaret to w Biblii symbole zwyczajności, prozy dnia codziennego, „ukrytego” przed oczami innych: „Potem powrócił Jezus w mocy Ducha do Galilei, a wieść o Nim rozeszła się po całej okolicy” (Łk 4, 14). Moc Najwyższego towarzyszy Jezusowi od pierwszych chwil Jego publicznej działalności. Należy odnieść się w tym momencie do zdania z pierwszej części tekstu Ewangelii: „Opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas” (Łk 1, 1). Ewangelista Łukasz pisze historię, co pokazują wyraźniej dalsze szczegóły w wersetach 2-3. Nie były to przypadkowe zdarzenia, lecz takie, które się dokonały pośród nas – a więc zdarzenia, które stanowią wypełnienie Bożego planu, zwłaszcza przepowiedzianego w Starym Testamencie. „Przyszedł również do Nazaretu, gdzie się wychował” (Łk 4, 16). To krótkie zdanie odnosi się do ukrytego życia Jezusa w rodzinnym Nazarecie, gdzie się wychował. Tam też w synagodze studiował Pismo. Zbawiciel objawia się w Galilei, w codzienności, jako prorok ogłaszający i aktualizujący zbawienie. Codzienne życie chrześcijan nie jest zatem czasem zwykłym i pustym, ale czasem zbawienia, realizacji godności i misji, którą otrzymali na chrzcie świętym. Każdy dzień jest darem, łaską i możliwością wiernego odkrywania Bożej woli. Doświadczamy wtedy bliskości Boga, tego, że jesteśmy umiłowanymi Jego synami i córkami. Codzienne życie chrześcijan to czas spożywania potraw świątecznych i picia słodkich napojów (Pierwsze czytanie), czyli czas doświadczania miłości Boga w Duchu Świętym: „I rzekł im Nehemiasz: «Idźcie, spożywajcie potrawy świąteczne i pijcie napoje słodkie – poślijcie też porcje temu, który nic gotowego nie ma, albowiem poświęcony jest ten dzień Panu naszemu. A nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją»” (Ne 8, 10). Codzienne życie jest zatem czasem, w który mocno wkracza Bóg i daje znaki swojej obecności. Życie człowieka jawi się nie jako coś przypadkowego i pozbawionego głębszego znaczenia, lecz jako teren Bożego działania, jako życie włączone w historię zbawienia. Bóg w nas i poprzez nas dokonuje wielkich dzieł. Dlatego św. Łukasz wspomina o „wydarzeniach, które się wśród nas dokonały” (Łk 1, 1). Świadomość tego sprawia, że ludzie wierzący już więcej „nie płaczą” i „nie są przygnębieni” z powodu doświadczenia bezsensu i szarości dnia powszedniego (por. Ne 8, 9). Kiedy o poranku modlimy się słowami pacierza i zawierzamy kolejny dzień Panu Bogu, wieczorem, przy codziennym rachunku sumienia, wprost dostrzegamy, jak byliśmy prowadzeni przez Niego, niejako z godziny na godzinę. Widzimy powiązania spotykających nas doświadczeń, dostrzegamy w naszym życiu plan Boga i to, jak subtelnie działa. To daje nam wielką ufność, odwagę i każe z nadzieją patrzeć na to, co przed nami. Warunek jest jeden – oddać dzień, czas swojej ziemskiej pielgrzymki Jezusowi, który prowadzi i strzeże nas bardzo mocno.

Nasza codzienność to miejsce stałej współpracy z Bogiem w dziele naszego zbawienia. Moja misja jest tam, gdzie toczy się moja codzienność. Droga do duchowego przeżywania codzienności prowadzi przez modlitwę. Brak modlitwy albo jej powierzchowne odmawianie prowadzi do iluzji, która codzienność maluje w szarych kolorach. Obiecuje zaś kolorową rzeczywistość „gdzieś tam”, ale na pewno nie „tu i teraz”. Bóg chce wejść do całego naszego życia, do wszystkich jego sfer. Chce, abyśmy poprzez nasze codzienne, zwykłe obowiązki uświęcali się. Codzienność ma się stać miejscem poszukiwania i spotkania Boga. W niej On jest obecny i działa, pragnąc każdego człowieka obdarzyć pełnią życia i uczynić szczęśliwym. Tajemnica Wcielenia uświadamia nam obecność Boga w naszym życiu. Wcielenie Jezusa, Jego człowieczeństwo, ukazuje w sposób przekonywający, że Bóg jest obecny w naszym życiu. Prowadzi nas do uświadomienia sobie, że nasza wiara, nasza duchowość wyraża się nie tylko poprzez życie sakramentalne, modlitwę czy świadomie podejmowane uczynki miłosierdzia, lecz poprzez całe nasze życie. Nasza codzienność jest przestrzenią, w której pragniemy żyć Ewangelią i zjednoczeniem z Bogiem. W niej spotyka się nasza wiara z naszymi stałymi, codziennymi obowiązkami, ale także ograniczeniami.

Codzienność to stałe zmaganie się dobra ze złem, świętości z grzechem, to rzeczywistość naznaczona grzechem, ale też łaską. Naszą codzienność powinniśmy konsekwentnie przyjmować, akceptować wyzwania, pytania i napięcia związane z rozwojem.

Potrzeba odkryć i pokochać codzienność jako nową rzeczywistość, w której Bóg działa jako Ojciec. „Jeśli Boga nie spotkamy w codzienności, nie spotkamy Go nigdy” – mówił jeden z autorów duchowych. Zawsze jesteśmy chrześcijanami, dziećmi Bożymi – 24 godziny na dobę. Nasz wysiłek polega na zjednoczeniu wiary z życiem tak, by nie było między nimi sprzeczności i rozłamu, aby wszystko było spójne. To się nazywa jednością życia. Rok Jubileuszowy 2025, który przebiega pod hasłem: „Pielgrzymi nadziei”, jest dla nas wielkim wezwaniem do odnowienia nadziei, która wypływa z wiary. Ma się to dokonywać w naszej codzienności, pośród rutynowych, pozornie zwykłych godzin i dni. Nasze życie jest drogą, wędrowaniem ku Bogu. Sam Jezus dał nam dowód, jak ważna jest codzienność, w słowach: „Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie” (Łk 16, 10). Zbawiciel dowartościowuje zwykły czas, bo w nim mamy dążyć do świętości i osiągnięcia nagrody życia wiecznego.