ŚWIĘTO OFIAROWANIA PAŃSKIEGO

Ofiarowanie Pańskie — Parafia św. Urbana w Wędzinie

Tyle wokół nas „rozpraszaczy” – spraw, które odciągają naszą uwagę od tego, co należy zrobić, czego się nauczyć i czego doświadczyć. Niewątpliwie pierwsze miejsce wśród nich od lat zajmuje telefon komórkowy i internet. Kolejne mogą zajmować – w zależności od osoby – seriale ciągnące się przez wiele sezonów, których fabuła nic nie wnosi do naszej wiedzy i życia, pozorne, lecz pochłaniające czas hobby, na którym ktoś jedynie zarabia, mnóstwo terminów, obowiązków, spotkań, które trzeba „obsłużyć”, a także sama ilość informacji, z których trudno wybrać coś wartościowego. Rozproszona uwaga nie pozwala człowiekowi dostrzec tego, co ważne i istotne, co warto wybrać dla własnego dobra. Trudno więc także znaleźć czas na refleksję nad sobą i swoim życiem.

Święto Ofiarowania Pańskiego to wspomnienie przyniesienia małego, czterdziestodniowego Pana Jezusa do świątyni – słyszymy, że upłynął czas oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, które w przypadku chłopców wynosiło właśnie czterdzieści dni. Rodzice – również zgodnie z przepisami Prawa – składają w ofierze za syna parę synogarlic lub gołąbków. Jest to bardzo skromna ofiara, co wskazuje na ich ubóstwo. Wszystko, co mają, to ich umiłowany Synek.

W świątyni jerozolimskiej przebywa starzec Symeon, który w tym Dziecięciu rozpoznaje obiecanego Mesjasza, Pomazańca Bożego, który przyniesie zbawienie nie tylko Izraelowi, ale wszystkim narodom. To jest prawdziwa Światłość, która rozprasza ciemności – stąd w naszych dłoniach dziś gromnice, świece, które na wzór jedynego Światła wskazują drogę i są znakiem bezpieczeństwa, przede wszystkim duchowego i wiecznego, które jedynie Bóg może dać.

Symeon był człowiekiem czujnym – pobożnym i sprawiedliwym, przez całe życie wyczekującym pociechy Izraela. Cóż za radość musiała zagościć w jego sercu, gdy ujrzał oczekiwanego Syna Bożego! Teraz mógł nie tylko „odejść w pokoju”, ale i ogłosić innym tę radosną nowinę. Podobnie prorokini Anna, która – jak wiemy z Ewangelii – spotkawszy Jezusa i Jego Rodziców, wysławia Boga i ogłasza wielkie cuda. Staje się narzędziem nadziei dla innych.

Ci, którzy czuwali w świątyni, mieli uwagę skupioną na tym, co najważniejsze. Dzięki temu we właściwym momencie rozpoznali przychodzącego Boga, zbliżające się Królestwo Niebieskie i przemieniające wszystko miłosierdzie. Mieli udział w odkupieniu Jezusa, bo po prostu Go nie przegapili – spotkali Go!

Zanim zaczniemy myśleć o świecie, który nie rozpoznaje Boga, który dziwi się, po co katolicy idą ze świecami do kościoła, który nie rozumie życia konsekrowanego, w tym zakonnego (wszak dziś obchodzimy Światowy Dzień Życia Konsekrowanego), pomyślmy o sobie.

Ile w moim życiu uwagi poświęcam Bożemu słowu, Jego obecności? A ile skupiam na sobie – własnych uczuciach, sprawach, przemożnej chęci zapanowania nad swoim czasem? Muszę przyznać, że wokół mnie i we mnie jest wiele „rozpraszaczy”, które – choć nieraz oferują dostęp do wartościowych treści, duchowych konferencji i pożytecznych informacji – w życiu duchowym wcale nie pomagają. O wiele owocniej pomodlę się, biorąc do ręki tradycyjne Pismo Święte, książkę czy różaniec, niż odczytując z migającego ekranu psalmy i inne święte teksty – bo zawsze coś może wyskoczyć, zadzwonić, a umysł – właśnie przez niewidoczne na pozór działanie ekranu – nie jest w stanie skupić się na tym, co ważne. Trwa jakby w gotowości na nowe bodźce. Jedną z największych przeszkód w modlitwie jest dziś właśnie ta rozproszona uwaga.

Takich miejsc „rozproszenia” jest oczywiście wiele. Jest jednak jedno miejsce „skupienia” – moje serce, sumienie i wola, gdzie mogę rozpoznać Boga i pójść za Odkupicielem, jeśli tylko o to zadbam. Zamiast w myślach nieustannie rozwiązywać różne problemy i „ratować” siebie, swoją rodzinę i cały świat, mogę w czasie świętej liturgii – jak choćby teraz, we Mszy Świętej – pozwolić prowadzić się przez święte teksty Duchowi Świętemu i wyjść na spotkanie Bogu, który pragnie mnie uświęcić (konsekrować).

Można przeżyć święto Ofiarowania Pańskiego, jedynie przychodząc do świątyni i „ofiarowując” chwilę swojego czasu (bo jestem zajęty, czyli ubogi). I przegapić Boga. Mogę jednak podjąć konkretne postanowienie, by zmienić sposób codziennego funkcjonowania – by bardziej skupiać swoją uwagę na Panu Bogu, na tym, co rzeczywiście dzieje się we mnie, i na innych ludziach. Różne rozproszenia będą się oczywiście zdarzały, ale nie zawładną mną. Stanę się jak starzec Symeon – pobożny i sprawiedliwy, wyczekujący Bożego Miłosierdzia, które spełnia swe obietnice i przybywa, by zbawić mnie i cały świat

III Niedziela Zwykła

III NIEDZIELA ZWYKŁA – 27.01.2019 rok – Żurawica Górna

Jakże ważna jest codzienność – pozornie zwykłe, szare dni. Św. Cyprian (biskup i męczennik z Kartaginy) mówił, że każda chwila decyduje o naszej wieczności. Dla chrześcijanina nie ma straconego czasu, wypełnionego byle czym i przeznaczonego jedynie do przetrwania, ponieważ czas jest wielkim darem. Jednak dzisiaj wielu ludzi ulega iluzji, że to, co najważniejsze, musi dziać się w świetle kamer, na galach, z udziałem tzw. ludzi znanych – celebrytów. Liczą się zasięgi i rozpoznawalność. Tymczasem do świętości przybliżamy się w pokorze, poprzez codzienne, powtarzalne sytuacje. Arystoteles powiedział: „Jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy. Doskonałość nie jest jednorazowym aktem, lecz nawykiem”. Vincent van Gogh jakby dopowiadał: „Wielkie rzeczy nie powstają w wyniku impulsu, lecz w wyniku poskładania małych rzeczy w jedną całość”. W Ewangelii według św. Łukasza, przypadającej na III niedzielę zwykłą, mowa jest o ludzkiej codzienności. Galilea i Nazaret to w Biblii symbole zwyczajności, prozy dnia codziennego, „ukrytego” przed oczami innych: „Potem powrócił Jezus w mocy Ducha do Galilei, a wieść o Nim rozeszła się po całej okolicy” (Łk 4, 14). Moc Najwyższego towarzyszy Jezusowi od pierwszych chwil Jego publicznej działalności. Należy odnieść się w tym momencie do zdania z pierwszej części tekstu Ewangelii: „Opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas” (Łk 1, 1). Ewangelista Łukasz pisze historię, co pokazują wyraźniej dalsze szczegóły w wersetach 2-3. Nie były to przypadkowe zdarzenia, lecz takie, które się dokonały pośród nas – a więc zdarzenia, które stanowią wypełnienie Bożego planu, zwłaszcza przepowiedzianego w Starym Testamencie. „Przyszedł również do Nazaretu, gdzie się wychował” (Łk 4, 16). To krótkie zdanie odnosi się do ukrytego życia Jezusa w rodzinnym Nazarecie, gdzie się wychował. Tam też w synagodze studiował Pismo. Zbawiciel objawia się w Galilei, w codzienności, jako prorok ogłaszający i aktualizujący zbawienie. Codzienne życie chrześcijan nie jest zatem czasem zwykłym i pustym, ale czasem zbawienia, realizacji godności i misji, którą otrzymali na chrzcie świętym. Każdy dzień jest darem, łaską i możliwością wiernego odkrywania Bożej woli. Doświadczamy wtedy bliskości Boga, tego, że jesteśmy umiłowanymi Jego synami i córkami. Codzienne życie chrześcijan to czas spożywania potraw świątecznych i picia słodkich napojów (Pierwsze czytanie), czyli czas doświadczania miłości Boga w Duchu Świętym: „I rzekł im Nehemiasz: «Idźcie, spożywajcie potrawy świąteczne i pijcie napoje słodkie – poślijcie też porcje temu, który nic gotowego nie ma, albowiem poświęcony jest ten dzień Panu naszemu. A nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją»” (Ne 8, 10). Codzienne życie jest zatem czasem, w który mocno wkracza Bóg i daje znaki swojej obecności. Życie człowieka jawi się nie jako coś przypadkowego i pozbawionego głębszego znaczenia, lecz jako teren Bożego działania, jako życie włączone w historię zbawienia. Bóg w nas i poprzez nas dokonuje wielkich dzieł. Dlatego św. Łukasz wspomina o „wydarzeniach, które się wśród nas dokonały” (Łk 1, 1). Świadomość tego sprawia, że ludzie wierzący już więcej „nie płaczą” i „nie są przygnębieni” z powodu doświadczenia bezsensu i szarości dnia powszedniego (por. Ne 8, 9). Kiedy o poranku modlimy się słowami pacierza i zawierzamy kolejny dzień Panu Bogu, wieczorem, przy codziennym rachunku sumienia, wprost dostrzegamy, jak byliśmy prowadzeni przez Niego, niejako z godziny na godzinę. Widzimy powiązania spotykających nas doświadczeń, dostrzegamy w naszym życiu plan Boga i to, jak subtelnie działa. To daje nam wielką ufność, odwagę i każe z nadzieją patrzeć na to, co przed nami. Warunek jest jeden – oddać dzień, czas swojej ziemskiej pielgrzymki Jezusowi, który prowadzi i strzeże nas bardzo mocno.

Nasza codzienność to miejsce stałej współpracy z Bogiem w dziele naszego zbawienia. Moja misja jest tam, gdzie toczy się moja codzienność. Droga do duchowego przeżywania codzienności prowadzi przez modlitwę. Brak modlitwy albo jej powierzchowne odmawianie prowadzi do iluzji, która codzienność maluje w szarych kolorach. Obiecuje zaś kolorową rzeczywistość „gdzieś tam”, ale na pewno nie „tu i teraz”. Bóg chce wejść do całego naszego życia, do wszystkich jego sfer. Chce, abyśmy poprzez nasze codzienne, zwykłe obowiązki uświęcali się. Codzienność ma się stać miejscem poszukiwania i spotkania Boga. W niej On jest obecny i działa, pragnąc każdego człowieka obdarzyć pełnią życia i uczynić szczęśliwym. Tajemnica Wcielenia uświadamia nam obecność Boga w naszym życiu. Wcielenie Jezusa, Jego człowieczeństwo, ukazuje w sposób przekonywający, że Bóg jest obecny w naszym życiu. Prowadzi nas do uświadomienia sobie, że nasza wiara, nasza duchowość wyraża się nie tylko poprzez życie sakramentalne, modlitwę czy świadomie podejmowane uczynki miłosierdzia, lecz poprzez całe nasze życie. Nasza codzienność jest przestrzenią, w której pragniemy żyć Ewangelią i zjednoczeniem z Bogiem. W niej spotyka się nasza wiara z naszymi stałymi, codziennymi obowiązkami, ale także ograniczeniami.

Codzienność to stałe zmaganie się dobra ze złem, świętości z grzechem, to rzeczywistość naznaczona grzechem, ale też łaską. Naszą codzienność powinniśmy konsekwentnie przyjmować, akceptować wyzwania, pytania i napięcia związane z rozwojem.

Potrzeba odkryć i pokochać codzienność jako nową rzeczywistość, w której Bóg działa jako Ojciec. „Jeśli Boga nie spotkamy w codzienności, nie spotkamy Go nigdy” – mówił jeden z autorów duchowych. Zawsze jesteśmy chrześcijanami, dziećmi Bożymi – 24 godziny na dobę. Nasz wysiłek polega na zjednoczeniu wiary z życiem tak, by nie było między nimi sprzeczności i rozłamu, aby wszystko było spójne. To się nazywa jednością życia. Rok Jubileuszowy 2025, który przebiega pod hasłem: „Pielgrzymi nadziei”, jest dla nas wielkim wezwaniem do odnowienia nadziei, która wypływa z wiary. Ma się to dokonywać w naszej codzienności, pośród rutynowych, pozornie zwykłych godzin i dni. Nasze życie jest drogą, wędrowaniem ku Bogu. Sam Jezus dał nam dowód, jak ważna jest codzienność, w słowach: „Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie” (Łk 16, 10). Zbawiciel dowartościowuje zwykły czas, bo w nim mamy dążyć do świętości i osiągnięcia nagrody życia wiecznego.

II NIEDZIELA ZWYKŁA

II NIEDZIELA ZWYKŁA - ROK C - biblia.wiara.pl

Dzisiejsza Ewangelia przenosi nas do Kany Galilejskiej, gdzie odbywa się przyjęcie weselne. Wśród zaproszonych gości, obok bliskich nowożeńców, znajdują się Maryja, Jezus i apostołowie. Wydarzenie w Kanie Galilejskiej nabiera symbolicznego znaczenia. Cudowne przemienienie wody w wino staje się początkiem publicznej działalności Jezusa i zapowiedzią tego, co wydarzy się w Wieczerniku na dzień przed Jego męką.

Wspominając nauczanie dwóch wielkich naszych rodaków – św. Jana Pawła II i bł. kard. Stefana Wyszyńskiego – dostrzegamy, że wydarzenie z Kany Galilejskiej porównywali oni do sytuacji w Polsce. My również możemy pójść tym tropem i odczytać to wydarzenie jako symbol naszego życia.

Postawmy sobie pytanie: jak wyglądałoby przyjęcie w Kanie Galilejskiej, gdyby nie było na nim Jezusa? A jak może wyglądać Polska i nasze życie, jeśli zabraknie w nich Jezusa?

Zapewne byłoby to wydarzenie smutne. Brak wina oznaczałby katastrofę. W tamtych czasach nie było całodobowych sklepów, a być może rodziny nowożeńców nie miały już pieniędzy na dokupienie trunku. Taka sytuacja byłaby powodem wstydu dla rodzin nowożeńców i niesmaku dla zaproszonych gości.

W historii różnie przedstawiano obraz przyjęcia weselnego, na którym brakowało Jezusa – czasem w sposób łagodny, a czasem z użyciem mocnych obrazów.

Przykładem może być film Wesele (2004 r.) w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Niby wszystko odbywa się normalnie – ksiądz błogosławi w kościele, a na przyjęciu wina nie brakuje. Jednak reżyser pokazuje gości weselnych jako ludzi zdegenerowanych, cwaniaków życiowych, żyjących bez wartości, karmiących się ludzką krzywdą i prowadzących szemrane interesy. Smarzowski w ten sposób chciał pokazać Polskę i Polaków. Choć obraz ten jest mocno przerysowany, stanowi przestrogę, jak może wyglądać Polska i nasze życie, gdy zabraknie Jezusa na co dzień.

Wiemy, jak wygląda przyjęcie, gdy Jezus jest obecny. Nowożeńcy nie obawiają się Jego obecności, choć być może tłumaczą ją niektórym bliskim. Nie oczekują cudu przemiany wody w wino, ale są przekonani, że Jezus pomnoży ich radość. Jezus sam zachęcał do radości – w Kazaniu na Górze mówił: „Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie” (Mt 5, 11). W Wieczerniku modlił się: „To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna” (J 15, 11).

Jezus nie potępia radości płynącej z życia. Zachęca, byśmy żyli pełnią życia, korzystając z dóbr tego świata. Przestrzega jednak, by ziemska radość nie przesłoniła tej prawdziwej, do której zmierzamy – a którą jest On sam.

Niestety, dziś wiele osób boi się Jezusa. Nie zapraszają Go do swojego życia, ulegając błędnemu przekonaniu, że Jezus ogranicza wolność i radość życia, zamykając człowieka w sztywnych ramach. To złudne myślenie proponują wielcy tego świata, a wielu ludzi za nim podąża.

Co oznacza zaprosić Jezusa do swojego życia? To znaczy poznać Go, zaufać Mu, słuchać Jego słów i starać się naśladować Jego postępowanie. Otwierając przed Nim serce, można doświadczyć, kim On naprawdę jest – naszą Drogą, Prawdą i Życiem. Jezus pragnie być obecny zarówno w naszych radościach, jak i trudnościach. Szczególnie pochyla się nad tymi, którzy błądzą, upadają, zmagają się z rozpaczą lub znajdują się na dnie moralnym. Wielcy tego świata nie podadzą pomocnej dłoni, ale Jezus nigdy nie rezygnuje z człowieka.

Przykładem tego może być historia Stanisławy Celińskiej, znanej aktorki i piosenkarki. W wywiadach opowiada o utracie sensu życia i radości. Na początku swojej kariery, naznaczonej sukcesami, zaczęła zapominać o wartościach wyniesionych z domu rodzinnego. Zamykając serce na Jezusa, w trudnych chwilach sięgnęła po alkohol, który z czasem ją zniewolił. W chwili opamiętania zatęskniła za wolnością i odkryła, że Jezus wciąż o nią walczy. Gdy na nowo zaprosiła Go do swojego życia, odnalazła pokój w sercu i radość życia. W sercu odkryła Jego miłość. Jezus pomógł wejść na właściwą drogę. Teraz stara się być blisko Niego i dzieli się tym w wywiadach i rozmowach.

Zapamiętajmy przesłanie dzisiejszej Ewangelii. Miejmy odwagę, jak nowożeńcy z Kany Galilejskiej, zawsze zapraszać Jezusa do swojego życia. On jest najlepszym lekarstwem na nasze trudności. Budowanie lepszego świata, lepszej Polski, zacznijmy od pozwolenia, by Jezus był obecny w naszej codzienności. To On jest Źródłem wszelkiego dobra. Niech Rok Jubileuszowy ośmieli nas, byśmy jeszcze bardziej ukazywali Jezusa jako Nadzieję każdemu człowiekowi.

NIEDZIELA CHRZTU PAŃSKIEGO

ŚWIĘTO CHRZTU PAŃSKIEGO — CHRZEST JEZUSA – Parafia Św. Brata Alberta w Warszawie Wesołej

Chrzest – brama otwierająca nam drogę do wszystkich sakramentów. Jest dla nas początkiem, obmyciem z grzechu i nowym życiem. Wszystkie te prawdy znamy i mniej więcej sobie z nich zdajemy sprawę. Problem polega jednak na tym, że czym innym jest wiedzieć, a czym innym – wierzyć. Mówi się, że jedna z najdalszych i najdłuższych dróg, jakie człowiek ma do pokonania w życiu, to ta droga z rozumu do serca. My wiele wiemy, ale w niewiele wierzymy. To znaczy, niewiele z tych prawd, które intelektualnie są w naszej świadomości, wpływa realnie na nasze życie, postępowanie czy podejmowane wybory. Jak na przykład sprawa wczesnego chrztu dzieci, ich wychowania w wierze, potrzeba przekazywania im wiary i stwarzania „klimatu wiary” w naszych domach.

Gdybyśmy przyjęli całym sercem prawdę o tym, czym jest chrzest dla nas jako wierzących, ale i dla świata w ogóle, nikomu w głowie nigdy nie zrodziłaby się myśl, aby czekać z chrztem do bliżej nieokreślonego czasu czy twierdzić jako osoba wierząca, że „samo zdecyduje”. Jako rodzic chcę swojemu dziecku przekazać to, co jest moim zdaniem najcenniejsze – to, co sprawi, że będzie mogło funkcjonować w życiu nie tylko dla samego siebie, ale dla Boga, siebie i innych. Dlatego właśnie potrzebujemy chrztu świętego. Ale czym on jest?

Żeby przybliżyć się choć trochę do tego zagadnienia, sięgnijmy do ikonografii wschodniej. Teologia Wschodu łączy ze sobą w bardzo subtelny sposób cztery wydarzenia z życia Jezusa: Jego narodziny, chrzest, złożenie do grobu i zmartwychwstanie. Jak wygląda to połączenie? Ikonografia, przedstawiając te cztery wydarzenia, jak nicią łączy je elementem grobu. W scenie narodzenia ikonopisarze przedstawiają Małego Jezusa spoczywającego w żłobie, który jest identyczny jak grób, w którym Jezus zostaje złożony po swojej męce w Wielki Piątek. Natomiast podczas swojego chrztu w rzece Jordan Jezus stoi na zanurzonej w wodach płycie nagrobnej, którą pod swoimi stopami tryumfalnie będzie miał również w scenie zmartwychwstania.

W wyraźny sposób wschodnia teologia chce nam powiedzieć, że każde z tych wydarzeń jest bezsprzecznie znakiem, że Jezus pokonuje śmierć. Przez swoje wcielenie, śmierć i zmartwychwstanie Chrystus daje nam możliwość życia w wieczności i w szczęśliwości. Chrzest Jezusa jest oczywiście innym chrztem niż ten nasz. Jezusowy miał być znakiem zjednoczenia z grzeszną ludzkością, która pragnie nawrócenia i pojednania z Bogiem. Nasz chrzest nie jest jedynie symbolem, ale prawdziwym wydarzeniem zmazania grzechu i wejścia w synowską relację z Bogiem Ojcem.

Ikona Chrztu Jezusa w Jordanie bardzo wyraźnie pokazuje nam konieczność tego obrzędu – zanurzyć się w wodzie, aby móc zanurzyć się wraz z Jezusem w śmierci. Po to, aby móc wraz z Nim zanurzyć się również w życiu wiecznym. Bezsprzecznie chrzest jest dla nas równoznaczny ze śmiercią. I choć są to trudne fakty do połączenia, szczególnie kiedy uczestniczymy we chrzcie małego dziecka, to chrzest jest istotowo połączony z momentem śmierci. Tyle tylko, że śmierć poprzedzona chrztem, dla wierzącego chrześcijanina jest zawsze źródłem nadziei, że życie zmienia się, ale się nie kończy.

Dlatego właśnie święto Chrztu Pańskiego jest momentem, kiedy sami sobie przypominamy nasz chrzest. Przy tej okazji należy zapytać siebie: czy czerpiemy z owoców chrztu na co dzień? Jan Chrzciciel w dzisiejszej Ewangelii mówi, że „Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem” (Łk 3, 16). Bo to nie woda jako taka oczyszcza nas z grzechów – to moc Ducha Świętego. Podobnie jak sama woda, choć ma właściwości oczyszczające, to nie jest w stanie oczyścić np. rudy żelaza, złota czy srebra. Tak samo chrzest dokonywany przez Jana nie był w stanie obmyć z grzechów – jedynie był znakiem pewnej deklaracji nawrócenia.

Dla nas sakrament chrztu jest wstępem do otwarcia się na moc Ducha Świętego i na Jego oczyszczający ogień. Stąd też nie jeden chrzest, ale i spowiedź święta daje nam możliwość oczyszczenia się z grzechów i zaniedbań. Zanurzenie w otchłań Bożego Miłosierdzia jest podobne jak zanurzenie w wodach oczyszczenia. Duch Święty w sakramencie pokuty i pojednania wypala w nas brudy i śniedzie, które powstały na szlachetnych naszych sercach oczyszczonych we chrzcie.

Tutaj znów wracamy do wschodniej ikonografii. Jezus, przedstawiany z płytą nagrobną pod stopami, tryumfuje nad grzechem i śmiercią. Jego moc pokonuje zło. Duch Święty umacnia nas, abyśmy, zanurzeni w Jezusie i z Jego mocą, nieustannie się nawracali. Jezus zanurzony na ikonie w wodzie to obraz słabego człowieczeństwa, które przez chrzest jest w stanie podnieść się i pokonać grzech – tylko z Jezusem.

Bo nawrócenie to proces nieustanny, nie jednorazowy. Pan Bóg wie, że jesteśmy jak małe dzieci, które uczą się chodzić. Zrobią kilka kroków, ale po chwili tracą równowagę, czegoś się przestraszą i siadają. Ale mądry rodzic bierze je za ręce, stawia na nogi i pozwala zrobić znów kilka kroków. Co z tego, że wie, iż dziecko za chwilę znów się przewróci – on będzie je nieustannie podnosić, ale mogło wykonać te kolejne kilka kroków. Czasem ten dystans jest dłuższy, czasem krótszy. Ale Boża miłość nie liczy upadków, ona liczy powstania.

Niech Święto Chrztu Pańskiego będzie dla nas świętem naszego nawrócenia. Dziś liturgicznie kończymy Czas Bożego Narodzenia. Ale choinki, stroiki i kolędy będą nam jeszcze towarzyszyć, aby cieszyć nasze oczy i przypominać o tym wielkim darze Boga dla człowieka. Nie zapominajmy również o czasie Roku Jubileuszowego – ożywiajmy tę nadzieję, która wynika także z naszego chrztu. Bo to właśnie on daje nam nadzieję na nawrócenie i życie wieczne z Chrystusem.

 

UROCZYSTOŚĆ OBIAWIENIA PAŃSKIEGO

Uroczystość Objawienia Pańskiego – jedno z najstarszych ...

Ukochani w Chrystusie Panu Siostry i Bracia,

Spróbujcie wpisać w wyszukiwarkę internetową słowo „Norwegia”. Waszym oczom ukażą się zapierające dech w piersiach obrazy. Przede wszystkim przyroda: głębokie fiordy, ciemny błękit morza, fantazyjnie mieniąca się zorza polarna. Surowy krajobraz pustej, białej północy zabawnie współgra z kolorowymi domkami, jak z bajki o krasnoludkach i sierotce Marysi. Gdy zapadnie ciemna noc, dzięki setkom elektrowni wodnych okna ludzkich siedlisk rozświetlają tysiące lampek. Tak oto potomkowie wikingów ratują się przed depresją. Ponieważ rozpaczliwie potrzebują światła, zapewniają je sobie w sposób sztuczny, wprzęgając w to całą swoją pomysłowość.

Trudno jest żyć w ciemności. Bardzo łatwo można sobie nabić guza lub pomylić drogę. W ciemności nie wiadomo, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem, kto ma dobre, a kto złe zamiary. Być może ciemna noc pobudza wyobraźnię, ale zdecydowanie częściej wywołuje lęk i niepewność.

Nie inaczej jest z mrokami duszy. Kiedy zapadną z powodu niepowodzeń, zawodów czy zwykłego niedoboru serotoniny, człowiek z rosnącym niepokojem wypatruje choćby iskierki – światła w tunelu. Niezawodni przyjaciele, gotowi wyrwać ze złych myśli bądź przynajmniej zaparzyć dobrej herbaty z sokiem malinowym, stają się wtedy nieocenioną pomocą, ratunkiem nawet.

Ja też mam kogoś takiego. To ksiądz artysta, obdarzony wieloma praktycznymi talentami. Kiedy potrzeba, rozbroi ładunek wybuchowy, który nieraz już zmajstrowałem w swoim życiu. Przez długie miesiące znosił moje telefony w porę i nie w porę, a nawet zaprosił na rekolekcje, choć we własnym mniemaniu nie miałem wtedy nic do powiedzenia. Tak, jakby przejął się słowami Izajasza: „Świeć, Jeruzalem… bo oto ciemność okrywa ziemię i gęsty mrok spowija ludy” (Iz 60, 1-2). Skąd u niego ta świetlna intuicja? „Ponad tobą jaśnieje Pan i Jego chwała jawi się nad tobą” (Iz 60, 2).

Gdzie jest to Jeruzalem, w którym mieszka Pan chwały? „Pan Zastępów: On jest Królem chwały” (Ps 24 (23), 10). Niebieskie Jeruzalem to samo życie z Bogiem – to stan skupienia, a nie miejsce.

Kiedy brakuje kogoś takiego, pozostaje tęsknota i poczucie osamotnienia. Dobrze, gdy wpadnie w ręce Psalm 72. Może komuś wystarczy obietnica, że jeszcze będzie sprawiedliwie, że zostaną docenione moje życiowe wybory, że zapanuje wzajemny szacunek i troska o siebie nawzajem

Wszyscy tutaj zebrani jesteśmy katolikami i boli nas, gdy maluje się mury naszych świątyń, gdy bluźnierstwa pozostają bezkarne. Wybawienia potrzebujemy już teraz, nie jutro ani za tydzień. Czy jesteśmy skazani na niekończące się oczekiwanie?

„Słyszeliście przecież o udzieleniu przez Boga łaski, danej mi dla was…” (Ef 3, 2) – woła przytomnie Św. Paweł. Czy będziemy głusi na jego słowa? Mówi przecież do nas – potomków owych pogan, dla których otworzył podwoje wiary swoją apostolską działalnością.

Św. Paweł jest jednak dla nas postacią pomnikową. Już dawno przestał pachnieć potem zapracowanego człowieka. Najczęściej spotykamy go na murach świątyń, czasami w jego rysach rozpoznając osoby znane z historii, a nawet proboszcza – budowniczego naszej nowej świątyni. Przyznajcie sami, że często nazywamy chrześcijaństwo ideologią – owszem wzniosłą, ale jakby trochę zmyśloną.

 

Pan Jezus jednak rzeczywiście się urodził – w Betlejem, za czasów cesarza Augusta. W Palestynie panował wtedy Herod Wielki – budowniczy Świątyni, jednego z cudów świata. Jezus miał prawdziwą matkę i prawdziwego ojca, choć ich miłość przewyższała wszystko, co mógł sobie wymyślić człowiek. Rzeczywiście odwiedzili Go mędrcy i zanieśli całemu światu wieść o Bożym Narodzeniu.

Tak, drodzy bracia i siostry, Boże Narodzenie prawdziwie się wydarzyło i napełniło nadzieją cały świat. Pokój zakwitnął, bo Pan przybył. W imię tego pokoju ludzie do tej pory się błogosławią i chcą być dla siebie dobrzy, choć czasami słabo im to wychodzi.

W imię Chrystusa mozolnie przedziera się prawda o tym, że tylko Bóg może dać prawdziwy pokój – Bóg Jezusa Chrystusa. Żaden Pax Romana, ani Pax Americana, ani Russkij Mirtylko Chrystus – ten sam, który jest obecny na tym ołtarzu przykrytym białym obrusem.

Przychodzi do nas, a nie tylko przyszedł. Jest obecny wśród nas, bo tak sam obiecał. I na ucho wam jeszcze powiem: to miejsce nazywa się Nowe Jeruzalem! Powiedzcie o tym naszym rodzimym Herodom. Amen!

P.S.
Tutaj jest dużo piękniej niż w Norwegii.