106 ROCZNICA ODZYSKANIA NIEPODLEGŁOŚCI POLSKI

– 11 listopada to święto państwowe, ale też data historyczna. Związana jest z kilkoma elementami, z których najważniejsze jest powołanie Józefa Piłsudskiego na Naczelnika Państwa, objęcie przez niego władzy i symbolicznie uznany początek państwa polskiego. W czasach okupacji sowieckiej, niemieckiej, potem rządów komunistycznych zabraniano nam obchodzenia tego święta, nawet w sposób symboliczny, jak wywieszenie flagi. W związku z tym  stał się symbolem walki o niepodległość i wolność dla polskiego społeczeństwa, dlatego jest dziś tak istotnym świętem

Obraz

Ks. Piotr Skarga (Piotr Pawęski), pisarz i kaznodzieja, żył w latach 1536-1612. Ukończył Akademię Krakowską, w roku 1569 wstąpił do jezuitów, organizował kolegia jezuickie w Polsce. Był rektorem akademii jezuickich w Wilnie i w Krakowie. Odznaczał się niezwykłą znajomością ludzi. Był świetnym organizatorem. Głęboko wierzący, pełen poświęcenia i miłości bliźniego zakładał bractwa i lombardy dla biednych. Ks. Piotr Skarga krzewił wiarę katolicką i był całkowicie oddany Kościołowi oraz Polsce. 12 czerwca 2013 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny.

Kościół i państwo polskie były dla niego wartościami niepodważalnymi. Jako nadworny kaznodzieja króla Zygmunta III głosił wiele kazań dotyczących naprawy obyczajów i stosunków społeczno-politycznych. Kapłan i pisarz swoje przemyślenia ogłaszał w wielu publikacjach: O jedności Kościoła Bożego (1577), Żywoty świętych (1579), Upominanie dla ewangelików (1592), Proceskonfederacji (1595), Kazania na niedzielę i święta (1595), Żołnierskienabożeństwa (1579), (1606).

Modlitwa za Ojczyznę ks. Piotra Skargi SJ

Boże, Rządco i Panie narodów, z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać, a za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszej, błogosław Ojczyźnie naszej, by Tobie zawsze wierna, chwałę przyniosła Imieniu Twemu, a syny swe wiodła ku szczęśliwości.

Wszechmogący wieczny Boże, spuść nam szeroką i głęboką miłość ku braciom i najmilszej Matce, Ojczyźnie naszej, byśmy jej i ludowi Twemu, swoich pożytków zapomniawszy, mogli służyć uczciwie.

Ześlij Ducha Świętego na sługi Twoje, rządy kraju naszego sprawujące, by wedle woli Twojej ludem sobie powierzonym mądrze i sprawiedliwie zdołali kierować. Przez Chrystusa, Pana naszego.

Amen.

XXXII NIEDZIELA ZWYKŁA

32. niedziela zwykła 07.11.2021 roku - Parafia pw. św. Maksymiliana Kolbe w Lubaniu

W starożytnej Grecji narodził się teatr. To tam powstawały pierwsze dzieła dramatyczne i komiczne, które z czasem zaczęto odgrywać na deskach teatrów. Teatr od zawsze fascynował ludzi. Piękne, barwne stroje i to, co najważniejsze – niesamowita fabuła, która wciągała odbiorcę przedstawianej historii do tego stopnia, że w widzu wywoływała niesamowite przeżycia. Człowiek łączył się z bohaterami przedstawienia, wchodził, wczuwał się w ich sytuacje i wraz z nimi przeżywał chwile pełne komizmu, ale i te pełne dramatu i łez. W pierwotnym teatrze aktorami mogli być wyłącznie mężczyźni. Kiedy wymagały tego okoliczności przewidziane przez autora dramatu, mężczyźni odgrywali również role kobiece. Aktorzy zakrywali swoją twarz maską, która mówiła widzom, kim są, jaką mają płeć, czym się zajmują, jaka jest ich pozycja społeczna. Maska informowała o tym, czy odgrywana postać jest tragiczna, tzn. czy cierpi, przeżywając ból, czy też może przeciwnie, cieszy się w tym momencie, odczuwa radość.

Odczytana przed chwilą Ewangelia przenosi nas dziś do świątyni jerozolimskiej, gdzie znajduje się Jezus, który naucza tłumy. Jezus przestrzega swoich uczniów przed uczonymi w Piśmie, którzy z upodobaniem chodzą w powłóczystych szatach, lubią być pozdrawiani na rynku miasta, którzy zajmują zaszczytne tzn. pierwsze miejsca, zarówno w synagogach, jak i na ucztach. Dodatkowo dla pozorów odprawiają długie modlitwy i objadają domy wdów.

Po zakończeniu nauczania Jezus siada naprzeciw jednej ze skarbon, do której przychodzą ludzie i wrzucają swoje ofiary. Jezus przygląda się im, patrzy na nich, obserwuje ich… Dlaczego się im przygląda? Czego oczekuje? Jezus wydaje się na kogoś czekać. Pośród bardzo zamożnych ludzi przychodzi i ona – bezimienna uboga wdowa, która wrzuca do skarbony skromną – można by rzec – ofiarę. Ona wrzuciła zaledwie dwa pieniążki. Zauważmy, że były to tylko dwa pieniążki i aż dwa pieniążki. Przecież mogła wrzucić tylko jeden, każdy by to zrozumiał, gdyby drugi chciała zatrzymać dla siebie. Myślę, że niemal każdy pochwaliłby taki czyn. Przecież to logiczne. Nikt nie miałby do niej pretensji o to, gdyby za pozostawioną monetę, chciała kupić sobie chleb na kolację. Jezus siedzi naprzeciw skarbony i przygląda się. Komu? Człowiekowi – jego duszy i intencji, z jaką czyni ten gest ofiarowania. W wielu, którzy przychodzili do tej skarbony, Jezus dostrzegał tych, którzy chcieli jedynie wypełnić tradycyjny obowiązek. Przecież zarówno wiara jak i tradycja nakazywały złożenie takiej ofiary. Wielu wrzucało zgodnie z przekazem starszych według swej zamożności – jakąś niewielką (w porównaniu z całym majątkiem) część. Wielu czyniło to, wypełniając literę obowiązującego prawa.

Uboga wdowa zrobiła coś więcej. Co takiego? Nie wrzuciła przecież więcej od innych, ilościowo wrzuciła nawet mniej, ale zarazem wrzuciła wszystko cały swój majątek – postawiła wszystko na jedną kartę. Oddała Bogu siebie, swój los, oddała wszystko, cokolwiek posiadała, pod Jego opiekę. To ta postawa zachwyciła Jezusa. Ona nikogo nie udawała, nie odgrywała roli, nie była kimś innym. Ona nie wstydziła się swego ubóstwa. ale oddała Bogu wszystko – całe swoje życie, całe swoje utrzymanie. Oddała Mu w tym geście całe swoje życie, swoją teraźniejszość i przyszłość. Ona nie chciała być kimś innym, nie oczekiwała za swój heroiczny czyn pochwały – gdyby Jezus na nią nie wskazał, pewno nikt by się o niej nie dowiedział. Dziś, kiedy nasza ojczyzna świętuje 100-lecie odzyskania niepodległości, chciejmy oddać cześć: przede wszystkim Bogu, który pozwala nam żyć w wolnym kraju. Po Bogu oddajmy cześć wielu często bezimiennym bohaterom naszej ojczyzny, którzy złożyli w obronie Polski wszystko, co posiadali – swój pot, krew, często i życie. Oddali wszystko, zawierzając Bogu wszystkich i wszystko. Dzięki ich poświęceniu możemy cieszyć się prawdziwą wolnością. Pamiętajmy, że życie to nie teatr i choć często wchodzimy w różnego rodzaju role – to jednak przed Bogiem nie potrzeba masek, nie potrzeba wyszukanego aktorstwa, odgrywania komedii czy dramatów. On patrzy głębiej, nie tylko na to, co widoczne dla oczu. On patrzy na duszę i wie, z czym przychodzę. On oczekuje jednego: że przed Nim będę sobą z moimi największymi zaletami i wadami, z moim bogactwem intelektualnym, talentami, wiedzą, a także z moją nędzą, grzechem i upokorzeniem.

Czy oddam Jezusowi wszystko, całe moje życie, czy zechcę być pozerem i większość zatrzymać tylko dla siebie?

XXXI NIEDZIELA ZWYKŁA

File:Hoffman-ChristAndTheRichYoungRuler.jpg

Większość z nas od pierwszych chwil swojego życia słyszała głos mamy, taty oraz innych członków najbliższej rodziny. Głos kochających rodziców niesie ze sobą poczucie bezpieczeństwa i zaufania. Nawet po latach potrafilibyśmy rozpoznać ten jeden, szczególny głos wśród wielu innych. Od młodości byliśmy uczeni posłuszeństwa: wobec rodziców, nauczycieli, wychowawców, katechetów.

Wezwanie do posłuszeństwa nie kończy się wcale z osiągnięciem pełnoletniości czy opuszczeniem rodzinnego domu. W życiu wiary postawa ta jest kluczowa i powinna towarzyszyć nam każdego dnia.

W pierwszym czytaniu Mojżesz wzywa lud do posłuszeństwa Bogu, dwukrotnie rozpoczynając swoją przemowę słowami: „Słuchaj, Izraelu” (Pwt 6, 3; 4). Jest to wezwanie do uwagi, ponieważ słowa, które zaraz padną, nie są zwykłymi słowami, lecz takimi, od których zależy przyszłość całego narodu i każdego człowieka. Co ciekawe, Pan Bóg niejako uzależnia szczęście od kroczenia drogą Jego przykazań. W tym słowie zawiera się obietnica: „byś długo mógł żyć” i „aby ci się dobrze powodziło i abyś się bardzo rozmnożył” (por. Pwt 6, 2; 3). Bóg stopniowo prowadzi swój lud do zrozumienia, że tylko w całkowitym oddaniu się Jemu w miłości leży prawdziwe szczęście człowieka. Nic nie powinno przysłaniać tej relacji, stąd Boże żądanie „całego serca, całej duszy i wszystkich sił” (Pwt 6, 5). Paradoksalnie, w tym „uzależnieniu” od Boga człowiek zyskuje prawdziwą wolność i realizuje swoje aspiracje. Bóg nie jest demiurgiem, który robi człowiekowi na złość, aby ten czasem nie był zbyt szczęśliwy; przeciwnie, daje swoje prawa jako pewną, bezpieczną ścieżkę „na korzyść” człowieka. Boże prawo przypomina prawa fizyki, które dobrze znamy. Ich cechą jest to, że – na ile nam wiadomo – obowiązują zawsze, niezależnie od naszego do nich stosunku. Weźmy choćby grawitację – po prostu nas dotyczy, niezależnie od tego, czy nam się to podoba. Oczywiście mogę uznać, że prawo to mnie nie obowiązuje, lecz skutki takiego przekonania mogą być opłakane. Tak samo jest z Bożym prawem – obowiązuje ono zawsze, a postępując zgodnie z nim, osiągamy szczęście. I odwrotnie, oddalanie się od tego prawa będzie miało – prędzej czy później – konsekwencje w naszym życiu. W końcu istnieje przecież wiele innych praw, nakazów i zakazów, które regulują nasze życie społeczne. Nie mamy przecież pretensji o to, że musimy zatrzymywać się przed nadjeżdżającym pociągiem.

Przykazanie miłości Boga określane jest w języku wiary słowem „Szema!”, co oznacza „Słuchaj!”. W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus, zapytany o najważniejsze przykazanie, odnosi się właśnie do tego prawa, dodając do niego – po miłości do Boga – miłość do bliźniego (por. Mk 12, 29-31). Nie można bowiem miłować Boga, nie miłując swoich bliźnich.

Chrystus, wzywając do realizacji tego przykazania, sam pokazuje, jak je spełnił. Gdy patrzymy na krzyż, widzimy ukrzyżowaną Miłość: Jezus Chrystus wypełnia „Szema” właśnie na drzewie krzyża. Jego przebite serce (kochać całym sercem), Jego poraniona cierniami głowa (kochać całym umysłem), Jego przebite ręce i nogi (kochać ze wszystkich sił). A wszystko to dla nas, kochając nas, swoich braci i siostry, oddając za nas swoje życie.

Tak jak miły nam był głos bliskich w dzieciństwie, niech przez całe nasze życie dociera do nas to Boże, pełne miłości wołanie: „Słuchaj, Izraelu”, „Szema Izrael” (Pwt 6, 3).

 

WSPOMNIENIE WSZYSTKICH WIERNYCH ZMARŁYCH

Zabytkowy cmentarz Rakowice w Krakowie

2 listopada to w Kościele dzień poświęcony wszystkim, którzy poprzedzili nas w wędrówce do wieczności. Piękne jest to, że nasi zmarli nie są nam obojętni, że pamięć o nich trwa, pomimo często upływu lat. Nie ukrywajmy jednak, że podtrzymanie tej pamięci, a w przyszłości pamięci o nas samych, nie jest pewne. Oczywiście, jako chrześcijanie wiemy, że nasz los pośmiertny nie zależy od samej pamięci, jak było to w dawnych wierzeniach, jednak przykro jest zauważyć, że dziś coraz częściej ceremonia pogrzebowa jest miejscem dla nielicznych. Nierzadko słyszy się, że dzieci nie powinno się zabierać na pogrzeby ani nawet na cmentarze, bo może to być dla nich doświadczenie traumatyczne. Ale czy rzeczywiście tak jest?

Wydaje się, że powinniśmy zadać to pytanie nieco inaczej: czy śmierć nie jest elementem życia, a pamięć o niej i o tych, których dotknęła, nie jest naturalną jego częścią? Czy życie samo w sobie nie bywa traumatyczne? Czy nie powinniśmy pokazywać dzieciom prawdziwego życia? Zabawa w Halloween wydaje się akceptowalna, a zabranie dziecka na pogrzeb miałoby wiązać się z traumą?

Mogiły, groby opowiadają historię wielkich ludzi: bohaterów, patriotów, naukowców, artystów i po prostu naszych przodków. To one, często po dziesięcioleciach zapomnienia, stają się niemymi świadkami wielkich czynów tych, którzy pod nimi spoczywają. Dlaczego upominamy się o mogiły tych, którzy zginęli na Wołyniu, w lasach Pomorza czy na syberyjskich stepach? Dlaczego dbamy o zabytkowe pomniki na cmentarzach na Rossie, Rakowicach czy Powązkach? Przecież właśnie po to, by pamięć o tych, którzy tam leżą, trwała.

Siostro i Bracie, śmierć i pogrzeb są rzeczywistościami trudnymi, ale naturalnie wpisanymi w nasze życie. Gdybyśmy patrzyli jedynie z ludzkiego punktu widzenia, śmierć wydawałaby się rozpaczliwym końcem życia, a mogiła jedynym sposobem na podtrzymanie pamięci. Jednak my jesteśmy ludźmi wierzącymi, dla nas życie zmienia się, ale się nie kończy. I choć ból rozstania z ukochanymi jest niepodważalny, to znajdujemy pociechę i zrozumienie w słowach Jezusa. Nasz Pan mówi nam w dzisiejszej Ewangelii, abyśmy się nie trwożyli. Co to znaczy? Jezus wie, że człowiek jest istotą emocjonalną i empatyczną, dlatego pozwala nam wyrażać nasze uczucia. Nie mówi: „Nie płaczcie, nie wspominajcie, nie zadawajcie pytań”, lecz „Niech się nie trwoży wasze serce” (J 14, 1). To znaczy: nie wpadajcie w beznadzieję. Pociechy i nadziei szukajcie w Ewangelii oraz w perspektywie życia wiecznego. Wiara może nam pomóc w przyjęciu śmierci, a sama śmierć może pomóc w pogłębieniu wiary. Paradoksalnie, im bardziej śmierć stanie się dla nas czymś bliskim i naturalnym, tym łatwiejsza będzie do przyjęcia. Nie chodzi tu oczywiście o „oswojenie się, otrzaskanie się” ze śmiercią w potocznym sensie, lecz o prawdziwe zrozumienie jej natury.

Źródłem tego spokoju jest obietnica Jezusa: „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele” (J 14, 2), przygotowanych dla nas u Ojca. Podświadomie czujemy, że to zaproszenie jest skierowane do nas i naszych bliskich, że tak jak dziś żyjemy blisko siebie, tak przez analogie przyszłość ukazuje nam Jezus. Wiara daje nam siłę i nadzieję do prawdziwego zrozumienia natury śmierci.

Dlatego tak ważne jest, aby cmentarz na nowo stał się naturalnym miejscem spacerów i odwiedzin naszych bliskich zmarłych, nie tylko w czasie tych listopadowych dni.

 

Siostro i Bracie, dzisiejsze wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych przypomina, że życie ludzkie to coś więcej niż tylko te kilkanaście czy kilkadziesiąt lat życia, czy materialne dobra, za którymi gonimy, i dla których jesteśmy w stanie tak wiele poświęcić. Często to właśnie przy grobie bliskich choć na chwilę zatrzymujemy się i zadajemy pytanie: „Po co to wszystko, skoro nawet nie mieliśmy czasu powiedzieć sobie czegoś ważnego?”.

Dziś tłumnie odwiedzamy nasze nekropolie. Chciałbym Was, drodzy, zaprosić, aby odwiedzanie cmentarzy nie było tylko okazjonalne, lecz stało się naszym zwyczajem. Dawniej, gdy nie było tylu centrów rozrywki i supermarketów, a relacje rodzinne były bliższe ze względu na wielopokoleniowość rodzin, nawiedzanie grobów było bardziej naturalne i powszechne. Nie tylko najstarsi powinni odwiedzać cmentarze, ale i młodsi. Gdzie, jeśli nie podczas odwiedzin grobów naszych przodków, ma kształtować się pragnienie poznawania historii rodzinnych, etosu przodków czy budzenie patriotyzmu? Jak bardzo tego dziś nam brakuje – jednorazowe zapalenie lampki w tłumie ludzi nie sprzyja głębszej refleksji.

Nie bójmy się zabierać na cmentarze dzieci i wnuków, uczmy ich odpowiedniego zachowania w tych miejscach. Opowiadajmy historie o naszych przodkach, a także o bohaterach regionu. Pozwólmy młodemu pokoleniu kształtować się na najbliższej historii. Pamiętajmy, że te listopadowe dni to paradoksalnie bardzo rodzinny czas.

URUCZYSTOŚĆ WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH

Uroczystość Wszystkich Świętych | św. Wawrzyniec

„Ci przyodziani w białe szaty kim są i skąd przybyli?” (Ap 7,13)

Spoglądamy na rzesze świętych wypełniających niebo, tych, którzy w swoim życiu zrealizowali również nasze ukryte pragnienia i tęsknoty.

Spoglądanie ku górze każe nam oderwać się od ziemi, od naszych codziennych zajęć i popatrzeć na świat i życie z Bożej perspektywy, Bożymi oczami. Podnosimy wzrok ku górze, ku niebu, aby zobaczyć wielki orszak świętych, ubranych w białe szaty i nagrodą w dłoniach. Oni ukończyli swój bieg i osiągnęli cel. Oczyszczeni z wszelkiej zmazy i niedoskonałości stoją przed Bogiem, który przygarnia ich jako swoje dzieci. Ociera wszelką łzę i uwalnia od trosk i lęków. Odtąd żyją już samym Bogiem, dzielą z Nim szczęście i radość, cieszą się pokojem. Bóg nagrodził ich za to, że Go wytrwale szukali, że wiernie trwali przy dobrym, przy Nim, że nieustannie do Niego wracali. Ufali mu, wierzyli i miłowali ponad wszystko. W końcu On sam się stał dla nich nagrodą. On sam – Nieskończony, Miłujący, Święty.

Kim byli? Jan Paweł II, ks. Jerzy Popiełuszko, o. Maksymilian Kolbe, Edyta Stein, Siostra Faustyna, Matka Teresa z Kalkuty…

Kim byli? Ludźmi całkowicie podobnymi do nas: mężczyznami, kobietami, dziećmi; pochodzącymi z różnych narodowości, żyjącymi w różnych czasach, wypełniającymi różne powołania. Wyrośli na tej ziemi. Ktoś powiedział:

„Święci: przeźroczyste kryształy – skupiające w sobie światło, które nie jest z tej ziemi”.

Byli jednak ulepieni z kruchej ziemskiej gliny, dotknięci też ludzką słabością… Dlatego spoglądamy dziś na rzesze świętych wypełniających niebo, ale spoglądamy, stojąc na ziemi, na ziemi, na której oni wyrastali i nieustannie wyrastają. Dzisiejsza uroczystość jest świętem tych wszystkich, którzy związani są z walką o dobro, z walką przeciwko złu. Oni przeszli zwycięsko ten bój; my nadal codziennie w nim uczestniczymy. Uczestniczymy w nim przez naszą pracę, nasze zmagania i cierpienia. Zanim ziarno dojrzeje, musi być otoczone plewami. Zanim złoto się wytopi i oczyści, musi w ogniu zostać oddzielone od żużla. Takie jest prawo życia na ziemi. Świętość krystalizuje, tworzy się w sąsiedztwie niebezpieczeństwa grzechu. Pszenica dojrzewa z chwastem.

Spoglądamy dziś na rzesze świętych wypełniających niebo. Dlaczego im się przyglądamy? Dlaczego jest to ważne: im się przyglądać, na nich patrzeć? Ponieważ potrzebujemy ich dla naszego życia. Chcemy poznać tajemnicę bycia tu na ziemi, chcemy zrozumieć sens życia, drogę wyprowadzającą z ciemności grzechu i prowadzącą do Chrystusa. Czasem nie radzimy sobie sami w życiu. I dlatego podpatrujemy życie świętych. Chcemy wiedzieć, jak oni poradzili sobie z tajemnicą, jaką jest życie człowieka. Chcemy wiedzieć, jak wyrwać się z naszych zniewoleń, grzechu, strachu, zwątpienia. Jak odnaleźć sens naszej pracy, poświęcenia się dla innych (choćby rodziców dla dzieci, chociaż wydaje się, że one na to nie zasługują), jak odnaleźć sens naszego otwarcia się na drugich, chociaż ci unikają naszego wzroku. Jak odnaleźć siebie w Kościele, we wierze. Święci to niekończąca się galeria najrozmaitszych form realizacji powołania i sposobów życia. Matki, która płacze, ojca, który nie wierzy w siebie, dziewczyny, chłopaka, którym wydaje się, że wszystko obróciło się przeciwko nim, ludzi, którzy mocą Bożej miłości i wiary odważnie potrafili przemienić wszelką słabość w potężna moc, niszczące zło w twórczą dobroć, kłamstwo w światło prawdy, a nienawiść w piękną miłość.

Słysząc słowo „świętość” wielu ludzi się uśmiecha i mówi: To nie dla mnie. To mnie nie interesuje.

Ludzie chcą być wolni, wolni nawet od Boga. Chcą zakosztować wszystkich smaków życia. Chcą posiadać wszystko, co oferuje dzisiejszy świat. Chcą być jedynym panem swego życia. Chciałoby się jednak delikatnie zapytać: Na co się zda to wszelkie posiadanie, wielka wiedza, skoro gubi ona samego człowieka? Bo tak naprawdę to błogosławieni, to ubodzy, cisi, miłosierni, pokornego serca – oni są szczęśliwi, bo przynależą nie do siebie, nie do tej ziemi, lecz są w ramionach kochającego Ojca.

Istnieją nie tylko czyny, ale także słowa, które są w stanie przemieniać świat. Nie są wcale głośne. Są to słowa przemieniające serce człowieka. Do nich należą słowa ośmiu błogosławieństw wypowiedziane na górze. Słowa te znalazły drogę do szukającego człowieka. Przez całe wieki historii nie straciły nic na swojej mocy. Docierają w głąb naszego serca, przenikają dusze, pocieszają i wprowadzają niejako w inny świat. Świat szukany przez wielu, świat marzeń i pocieszenia w trudzie życia. Zbierają w sobie wszystko, czego sobie najbardziej skrycie życzymy.

Trzeba kiedyś odkryć smak wolności, który niosą te słowa i usłyszeć pragnienia serca. Wszyscy jesteśmy powołani przez Boga, aby być świętymi. „Bądźcie święci, bo ja jestem święty” (Kpł 11,45). Nie bój się dziś popatrzeć z tęsknotą ku górze… Oni ukończyli bieg i osiągnęli cel. Odtąd żyją już samym Bogiem. Bóg ich nagrodził. Z tobą też Bóg chce się podzielić radością.

XXX NIEDZIELA ZWYKŁA

Bartymeusz – człowiek, który nie doceniał siebie ...

Przekonujemy się wielokrotnie, jak wspaniałym darem jest nasza zdolność widzenia i dobry wzrok. Dzięki oczom możemy dostrzegać światło, rozróżniać kolory, dostrzegać piękno kwiatów, rozpoznawać ludzi. Jednak nasze oczy nie mogą zobaczyć wszystkiego.

„Oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. To, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu” – powiedział lis do Małego Księcia (Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę). Rzeczywiście, pomimo różnych technicznych i technologicznych pomocy często widzimy rzeczy jedynie z zewnątrz, nie pojmując tego co jest wewnątrz.

Niewidomy Bartymeusz, bohater dzisiejszej Ewangelii, żyje w wiecznej nocy, pozbawiony światła, kolorów i obrazów. Zarabia na życie, żebrząc przy drodze z Jerycha do Jerozolimy. W trakcie kolejnego dnia swojego trudnego życia słyszy, że nadchodzi Jezus wraz z uczniami.

Bartymeusz dobrze wie, że jest niewidomy. Ale oczami swego serca zdaje się rozumieć, kim jest Ten, który się zbliża. Z pewnością wiele razy słyszał już o Jezusie z Nazaretu, który ma moc uzdrawiania. Z pewnością pragnął Go spotkać i przedstawić Mu swoją prośbę. Nazywa Jezusa Synem Dawida, rozpoznaje więc w Nim zapowiadanego Mesjasza Wybawcę. Dlatego głośno woła i prosi: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną” (Mk 10, 47). Nie pozwala się zatrzymać ludziom będącym w pobliżu i woła jeszcze głośniej. Zrzuca nawet płaszcz, który miał na sobie, aby tylko szybciej znaleźć się w pobliżu Jezusa i prosić Go o przywrócenie wzroku. Jezus wysłuchuje jego prośby widząc jego wiarę. Uzdrawia go przywracając mu zdolność widzenia.

Postawa Bartymeusza uczy nas, że głębsze widzenie świata i naszego życia rozpoczyna się wraz z pragnieniem spotkania Jezusa i otwarcia przed Nim naszego serca.

Zauważamy jednak w obecnej rzeczywistości, że wielu współczesnych ludzi, którzy uważają się za spełnionych, nie chce wychodzić na spotkanie Jezusa i prosić o Jego miłosierdzie. Ci, którzy są zadowoleni ze swojej własnej perspektywy i myślą, że przejrzeli wszystko, świat, ludzi i życie, nie potrzebują Jezusa i pozostają w swoim zaślepieniu. Często żyją na powierzchni, nie zastanawiając się nad głębszym sensem rzeczywistości współczesnego świata i swojego życia, nie pytając o jej ostateczny sens. Nie rozumieją jej, bo nie patrzą na nią oczami serca i w świetle wiary. „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu (Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę).

Na początku potrzebne jest nasze szczere przyznanie się, że w naszym życiu potrzeba czegoś więcej niż tylko jedzenia, picia i zabawy. Potrzebujemy szczere przyznać się, że: Nasza wiedza wymaga większego światła, niż sami możemy znaleźć. Nasza wola potrzebuje więcej bodźców niż te, które sami jesteśmy w stanie wytworzyć. Nasza miłość potrzebuje więcej siły, niż sami posiadamy. Nasze działania wywołują większe poczucie winy, niż jesteśmy w stanie zrekompensować. Dopiero wtedy może zrodzić się wołanie: „Panie, ulituj się nade mną!” (Mk 10, 47).

Jest to stare zawołanie, które Kościół powtarza w czasie Eucharystii jako „Kyrie eleison” (Panie, zmiłuj się!). U Bartymeusza, podobnie jak w czasie liturgii, ta prośba jest jednocześnie wyznaniem wiary w Jezusa. Jest to wołanie człowieka, który wie, że sama z siebie nie jest w stanie się uzdrowić. Jest to modlitwa, która pokazuje, że potrzebujemy uzdrawiającej mocy Jezusa.

Jezus zmiłował się nad Bartymeuszem widząc jego wiarę i otwarte serce. Przywrócił mu wzrok. Ale ta zdolność widzenia, którą otrzymał w darze od Jezusa, pozwoliła mu też widzieć głębiej. Ewangelista pisze, że Bartymeusz „przejrzał i szedł za Nim drogą” (Mk 10, 52). Oznacza to, że został uczniem Jezusa i towarzyszył Mu w drodze do Jerozolimy i na Golgotę. Tylko ten, kto pozwala Jezusowi uwolnić się od własnego zaślepienia, może zrozumieć Jezusa i pójść Jego drogą na Golgotę. Ten, kto wierzy, widzi więcej niż ten, kto nie wierzy. Przed tym, kto wierzy, otwiera się przed nim szerzej Boża rzeczywistość – dostrzega, że dobry Bóg wszystko stworzył, kocha człowieka i posłał swego Syna, aby objawić, ukazać nam swoją miłość i powołać nas do doskonałości w swoim królestwie.

Prawdziwy cud dokonuje się wtedy, gdy w odpowiedzi na naszą prośbę Jezus pozwala nam głębiej widzieć samych siebie – nasze mocne-dobre strony i słabości, naszą potrzebę zbawienia i powołania do doskonałości razem z Nim. W tym świetle wiary radość i cierpienie, młodość, starość i śmierć zyskują nowe znaczenie jako droga za Jezusem do domu Ojca.

Niech dzisiejsze słowa Bartymeusza „Jezusie…, ulituj się nade mną” (Mk 10, 47) staną się również dla nas modlitwą o dar uzdrowienia naszego serca z duchowej ślepoty. Niech będą prośbą o ożywienie naszej wiary i głębsze widzenie otaczającej nas rzeczywistości. „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu” (Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę).