XVII NIEDZIELA ZWYKŁA

W naszej codzienności możemy przyjmować różne postawy wobec tych, którzy wobec nas zawinili. Najczęściej domagamy się sprawiedliwości, a czasem nawet zemsty. Jezus jednak wielokrotnie pokazuje, że nie tak powinno być. Również w historii starotestamentalnej, choć Bóg często przedstawiany jest jako gniewający się i wymierzający sprawiedliwość, odnajdujemy pokrzepiające orędzie o Jego miłosierdziu.

Dzisiejsze Słowo Boże bardzo mocno ukazuje te przymioty Boga, które powinny charakteryzować nas, chrześcijan: miłosierdzie i łaskawość. Dla nas może nie jest to łatwe, ale też nie jest niemożliwe do wprowadzenia w życie. Otrzymujemy również podpowiedź, jak powinna wyglądać nasza modlitwa. Zastanówmy się zatem, jakie wskazówki płyną dziś dla nas ze Słowa Bożego.

Spójrzmy na historię przedstawioną w dzisiejszym czytaniu z Księgi Rodzaju. Sodoma – miasto, którego sytuacja mogłaby wywołać powiedzenie: „Widzisz, Boże, i nie grzmisz”. Bóg, słysząc skargi na mieszkańców, zamierza interweniować, być może wymierzając karę. Abraham jednak wstawia się za Sodomą, argumentując, że sprawiedliwi nie zasługują na taką samą karę jak bezbożni. W tej sytuacji możemy poznać nie tylko sprawiedliwość, ale i miłosierdzie Boga.

W jaki sposób rozmowa Abrahama z Bogiem może być dla nas inspiracją? Warto spojrzeć na nasze codzienne życie. Czym jest modlitwa, jeśli nie spotkaniem z Bogiem, rozmową z Nim? Tę sytuację również można nazwać modlitwą. Często modlimy się, wypowiadając znane nam dobrze formuły. Nie ma w tym nic złego. Jednak modlitwa jest najpełniejsza wtedy, gdy jest szczera i płynie prosto z serca. Czasem warto nawet „pokłócić się” z Bogiem, jak Abraham. Zastanawiasz się, dlaczego spotyka cię taka czy inna sytuacja? Powiedz o tym Panu Bogu w modlitwie, porozmawiaj z Nim.

Abraham pokazuje nam również, czym jest modlitwa wstawiennicza – to prośba o potrzebne łaski dla osoby, na której dobru nam zależy. Może masz już doświadczenie takiej modlitwy? To właśnie w niej można szczególnie doświadczyć działania Bożej łaskawości i miłosierdzia. Inicjatywa jednak zawsze należy do Boga. To On wychodzi na spotkanie z człowiekiem, a od naszej odpowiedzi zależy, jak to spotkanie przebiegnie.

To Bóg daje nam samego siebie i pragnie nas obdarowywać swoimi łaskami. Gdy małe dziecko przychodzi z ufnością do rodziców, prosząc o to, czego potrzebuje, to nie dlatego, że samo sobie to wymyśliło, lecz dlatego, że rodzice troszczą się o nie i budują w nim postawę zaufania. Podobnie jest z Bogiem – On jest naszym dobrym Ojcem i chce dawać nam to, czego naprawdę potrzebujemy. Jezus trafnie tłumaczy to swoim uczniom, którzy proszą Go, aby nauczył ich modlitwy. Przyjaciele pomagają sobie wzajemnie, bo jednemu zależy na dobru drugiego.

Czego jeszcze uczy nas dzisiejsze Słowo Boże? W Ewangelii Jezus podaje przykład doskonałej modlitwy. Aby taka była, powinna zawierać prośbę o to, co rzeczywiście służy naszemu dobru i dobru innych. Co więcej – gdy wytrwale prosimy, otrzymujemy niezbędne łaski, nawet jeśli sami czujemy, że na nie nie zasługujemy. Czyż to nie jest piękne?

Któż z nas, jedynie o własnych siłach, potrafiłby dźwignąć się z grzechu? Potrzebne siły otrzymujemy dzięki sakramentowi pokuty i pojednania. Największym darem i umocnieniem na naszej drodze wiary jest Eucharystia – Msza Święta. To tutaj Bóg w sposób szczególny przychodzi do człowieka. To tutaj słyszymy o Jego miłości i łaskawości, a nawet możemy jej doświadczyć. Czyż to nie jest piękne?

Dziękujmy Bogu, że przychodzi do naszego życia, że pragnie nas obdarzyć tym, czego naprawdę potrzebujemy, i w ten sposób objawia swoją łaskę – nawet wtedy, gdy po ludzku czujemy się niegodni Jego miłości.

Wołajmy dziś z ufnością: „Panie, naucz nas się modlić!” (Łk 11,1). Niech Duch Święty rozpali w nas pragnienie modlitwy, uzdolni do wytrwałości i umocni nas w naszej pielgrzymce wiary.

Niech słowa Jezusa „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam” (Mt 7,7), będą dla nas codziennym zaproszeniem do żywej i ufnej relacji z Bogiem. Amen.

XVI NIEDZIELA ZWYKŁA

Niech to, co każdy złożył na chwałę Twojego majestatu, posłuży wszystkim do zbawienia (Z modlitwy nad darami z XVI niedzieli zwykłej)

Pewnie wszyscy wiemy, co kapłan robi po przygotowaniu darów, kiedy ułoży już na ołtarzu chleb i wino. Wtedy podchodzą do niego ministranci z wodą i ręczniczkiem, a on obmywa ręce, wypowiadając słowa modlitwy: Obmyj mnie, Panie, z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego.

Jest to echo starożytnego obrzędu przyjmowania przez kapłana darów, które każdy uczestnik Mszy Świętej przynosił i składał na jego ręce, aby potem służyły dobru wszystkich, a szczególnie najbardziej potrzebujących. Tych darów było wiele i były różnorodne, dlatego kapłan obmywał ręce, by z czystymi dłońmi sprawować Najświętszą Ofiarę.

Dziś pozostał nam z tego jedynie symbol, a nasze dary składamy do koszyczka w postaci datków pieniężnych, które – wbrew powszechnym opiniom – nie są przeznaczone dla księdza, lecz na potrzeby wspólnoty Kościoła.

Już za chwilę, w modlitwie nad darami, kapłan wypowie bardzo ważne i pouczające słowa: Niech to, co każdy złożył na chwałę Twojego majestatu, posłuży wszystkim do zbawienia.

Właśnie – my również przynosimy dary na Mszę Świętą. I chcemy to sobie mocno uświadomić. Nie przychodzimy z pustymi rękami. Przychodzimy i przynosimy swój dar, który ma służyć już nie tylko potrzebom doczesnym naszych bliźnich, ale – złączony z Ofiarą Chrystusa – ma przyczyniać się do zbawienia wszystkich. To oczywiście możliwe jest jedynie dlatego, że nasze dary zostają włączone w Ofiarę Pana Jezusa, która jedyna ma moc zbawiać.

Zauważmy więc, jak wiele od nas zależy! Nasza obecność na Mszy Świętej to nie tylko spełnienie obowiązku, podtrzymanie tradycji, uspokojenie sumienia czy pokazanie innym, że „jeszcze chodzę do Kościoła”.

To powinno być realne włączenie się w dzieło zbawienia naszych sióstr i braci. Tak jak Pan Jezus, składając Ofiarę ze swego życia, dokonał naszego zbawienia – i ta Ofiara uobecnia się nieustannie w każdej Mszy Świętej – tak i my, kierując się miłością, której On nas uczy, chcemy zabiegać o zbawienie bliźnich. Czynimy to właśnie przez to, że przynosimy i składamy swój dar.

Czy jesteśmy tego świadomi? Czy tak przeżywamy każdą Mszę Świętą?

Do tego zachęca nas św. Paweł w drugim czytaniu, gdy pisze, że „dopełnia w swoim ciele braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (por. Kol 1,24).

Trzeba nam sobie przypomnieć, że Msza Święta jest przede wszystkim obdarowaniem nas przez Pana Boga. O tym mówią dzisiejsze czytania, szczególnie pierwsze i Ewangelia. Opowiadają one pozornie o prostych przejawach gościnności, ale zauważmy: ten, kto gościny udziela, zostaje ostatecznie obdarowany bardziej, niż sam ofiarował. Abraham został obdarowany upragnionym potomkiem, a Maria – choć może nieświadomie – wybrała lepszą cząstkę.

Słowo Boże i modlitwa nad darami tej niedzieli powinny nas pouczyć i zachęcić, byśmy tym chętniej korzystali z Bożych darów i – za przykładem Pana Jezusa – pragnęli „dokładać się” do zbawienia naszych bliźnich.

 

Niech każda Msza Święta będzie dla nas nie tylko miejscem obecności, ale przestrzenią świadomego daru z siebie.

Czy naprawdę wierzę, że przez mój udział i moją ofiarę Bóg może dotknąć serca drugiego człowieka?

Panie Jezu, spraw, abyśmy nie przychodzili przed Twój ołtarz z pustymi rękami. Naucz nas miłości ofiarnej – takiej, która buduje wspólnotę i współdziała z Twoją łaską w dziele zbawienia świata. Amen.

XV NIEDZIELA ZWYKŁA

Jezus – Syn Boży objawia, co czyni człowieka nieczystym (Mt ...

„Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem, a swego bliźniego jak siebie samego” (Łk 10,27).

Często w potocznej rozmowie ludzie, chcąc podkreślić swoje kompetencje, mówią: „ja jako humanista” – i tu padają różne poglądy. Nie chodzi o to, by przytaczać wszystkie definicje humanizmu – historyczne czy współczesne. Dziś, w tę niedzielę, nie ma też potrzeby mówić o tym, jaką mamy wiedzę o człowieku. Warto natomiast dotknąć chrześcijańskiego sposobu bycia i działania wobec tych, których mamy na wyciągnięcie ręki.

Kto nie kocha BOGA – ten umarł, nie żyje. Kto nie kocha BLIŹNIEGO – ten umarł, nie żyje.

„Mam już swoje lata, wiele przeżyłam, czuję się doświadczoną kobietą. Mam męża, dzieci, wnuki – życie mi się udało. Z rodzeństwem zdecydowaliśmy, że to ja zaopiekuję się naszą ponad dziewięćdziesięcioletnią mamą. Choć mama ma wiele chorób, pierwsze lata były spokojne – była wdzięczna za moją troskę i opiekę. Jednak ostatni rok to tragedia. Ojcze, nie wiem, co się z nią stało – bo nigdy taka nie była. Ciągle ma do mnie pretensje, pojawiła się agresja, wyzywa mnie od najgorszych. Wszystkim dookoła mówi, że się nad nią znęcam, że jestem najgorszą córką, a nawet, że lepiej by było, gdybym się nie urodziła. Nie tylko mi wstyd wobec rodziny czy sąsiadów za te słowa, ale przede wszystkim jest mi wewnętrznie przykro – mam żal, boli mnie to. Przecież na to nie zasłużyłam. Nie wiem, co mam robić. Jest jeszcze w miarę sprawna, ale do kościoła już nie chce chodzić, tym bardziej spotkać się z księdzem. Co ojciec doradzi? Bo ja już nie mam sił. Tylko Bóg może coś zdziałać, może przemieni jej serce”.

To była długa i trudna rozmowa z tą starszą kobietą. Pojawiły się ostre słowa, a potem łzy – bo ona tego naprawdę nie chciała. Wszystko zakończyło się sakramentami. Ożyła relacja miłości w tej rodzinie. Śmierć między mamą a córką została wreszcie pokonana. Miłość do Boga otworzyła w nich miłość ku sobie.

Dzisiejszą przypowieść o miłosiernym Samarytaninie tak naprawdę tylko Jezus mógł opowiedzieć. Bo tylko On w pełni doświadczył, co znaczy kochać bliźniego: „CAŁYM sercem,  CAŁĄ duszą, CAŁĄ mocą, CAŁYM umysłem” (por. Łk 10,27) – aż po krzyż. I dziś mówi do ciebie: „Idź i ty czyń podobnie” (Łk 10,37). Kochaj Boga i bliźniego w ten właśnie sposób.

XIV NIEDZIELA ZWYKŁA

14 Niedziela Zwykła - Rok C - Misjonarze Klaretyni Prowincja ...

Jezus mówi uczniom: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Łk 10,2). A potem, po powrocie uczniów z misji, słyszymy ich radosne świadectwo: „Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam się poddają!” (Łk 10,17). Jezus odpowiada: „Nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się raczej z tego, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20).

Drodzy Bracia i Siostry,

Dzisiejsza Ewangelia stawia przed nami trzy ważne prawdy, które dotyczą nie tylko apostołów sprzed dwóch tysięcy lat, ale także nas – ludzi XXI wieku. Bo choć czasy się zmieniły, misja Kościoła trwa niezmiennie: głosić Ewangelię i nieść pokój.

Po pierwsze, Jezus przypomina: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało” (Łk 10,2). To wezwanie jest aktualne również dziś. W świecie, który często odrzuca Boga lub żyje tak, jakby Go nie było, potrzeba ludzi gotowych podjąć trud głoszenia Dobrej Nowiny – nie tylko kapłanów czy zakonników, ale każdego z nas. Potrzeba nauczycieli Ewangelii w rodzinach, świadków w miejscach pracy, ludzi modlitwy i działania w parafiach i wspólnotach.

Po drugie, Jezus posyła uczniów „po dwóch” (Łk 10,1). To znak, że misja nie jest indywidualną przygodą – to wspólnota, to wsparcie, to Kościół. Nie jesteśmy sami. I nie musimy być doskonali, by nieść Chrystusa. Jezus nie posłał doświadczonych teologów, lecz zwyczajnych uczniów, którzy zaufali Mu do końca.

Po trzecie, i to najpiękniejsze: uczniowie wracają z misji uradowani – widzieli moc Bożą w działaniu (por. Łk 10,17). Ale Jezus kieruje ich uwagę jeszcze głębiej: „Nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się raczej z tego, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20). To znaczy, że największym cudem nie są nawet spektakularne znaki, lecz to, że Bóg zna każdego z nas po imieniu, że jesteśmy Jego dziećmi, że mamy miejsce w Jego sercu.

Drodzy, nie zapominajmy, że każdy z nas został posłany – przez chrzest, przez wiarę, przez miłość. Gdy wychodzimy z kościoła, wkraczamy na pole żniwa. Niech więc nasza codzienność stanie się przestrzenią, w której dzielimy się Ewangelią – przez słowo, gest, przebaczenie, modlitwę.

A gdy będzie ciężko, gdy zabraknie radości, przypomnijmy sobie słowa Jezusa: „Cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20). Bo to nie nasze sukcesy czynią nas wielkimi, lecz Jego łaska (por. 2 Kor 12,9).

UROCZYSTOŚĆ ŚWIĘTYCH APOSTOŁÓW PIOTRA I PAWŁA

ŚWIĘCI I BŁOGOSŁAWIENI – 29 czerwca – Uroczystość Św ...

Na obrzeżach Cezarei Filipowej, u stóp skalistej góry Hermon, w miejscu, w którym przed wiekami oddawano cześć pogańskiemu bożkowi imieniem Pan, na gruzach zniszczonych pogańskich świątyń – Jezus postawił swoim uczniom zaskakujące pytanie: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? (Mt 16, 13). Inaczej mówiąc, Jezus zapytał: Kim jestem dla ludzi? Kim jestem – według was – dla współczesnego człowieka? I uczniowie, próbując odpowiedzieć na tak postawione pytanie, prześcigali się wręcz w przytaczaniu przykładów tego, kim dla ludzi jest Jezus. Niektórzy ludzie bowiem twierdzili wówczas, że Jezus jest Janem Chrzcicielem, inni mówili, że jest Eliaszem, jeszcze inni, że Jeremiaszem albo jednym z proroków – słyszymy to w dzisiejszej liturgii słowa (por. Mt 16, 14).

A potem pada kolejne pytanie, dotykające bezpośrednio uczniów: A wy za kogo Mnie uważacie? (Mt 16, 15). Inaczej mówiąc: Czy wy też przychylacie się do tych opinii, czy dla was też jestem jednym z proroków? Uczniowie milczą. Bo rozglądając się dookoła siebie, widzą potężne pogańskie świątynie zbudowane na skałach, zniszczone, rozsypane niczym domki z kart. Skoro nie przetrwały te budzące podziw, oparte na solidnych kolumnach świątynie, jakże ostać się może coś, co nie ma żadnej infrastruktury; coś, co jest póki co jedynie wspólnotą kilkunastu osób wędrujących za Nauczycielem, na dodatek atakowanym z każdej strony. I tylko Piotr ma odwagę odpowiedzieć Jezusowi, choć – jak można wywnioskować z kontekstu – mówi w imieniu wszystkich uczniów: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego! (Mt 16, 16).

I to odważne wyznanie wiary wypowiedziane przez apostoła Piotra stało się fundamentem, na którym Chrystus zbudował Kościół. Sam Piotr stał się skałą tegoż Kościoła, najważniejszą po Chrystusie jego postacią, pierwszym wśród apostołów, pierwszym wśród tych, którym Chrystus powierzył zadanie głoszenia Ewangelii wszelkiemu stworzeniu.

Nieco inna była droga powołania apostoła Pawła, który – jak dobrze wiemy – nie należał do ścisłego grona Dwunastu, ale na skutek szczególnego wyróżnienia, szczególnej łaski wybrania, z okrutnego prześladowcy chrześcijan stał się gorliwym głosicielem słowa Bożego.

Znamienne jest, że Kościół czci obydwu apostołów jednego dnia, choć przecież gdy popatrzymy na słowo Boże, to z łatwością zauważymy, że chyba jednak więcej ich różniło niż łączyło – pochodzenie, wykształcenie, praca, droga powołania, a także – i to jest chyba najważniejsza różnica – sposób przekazywania i utwierdzania wiary. Pierwszy z nich, Piotr, stał się nauczycielem i głosicielem Ewangelii wśród obrzezanych, czyli wśród Żydów, którzy wciąż jeszcze byli bardzo przywiązani do Starego Prawa i wynikających z niego zasad. Tymczasem św. Paweł głosił Ewangelię głównie poganom i – choć sam był Żydem – wcale nie uważał, że trzeba najpierw wszystkich obrzezać, a potem dopiero chrzcić w imię Trójcy Świętej.

Nie ma jednak żadnej wątpliwości co do tego, że obydwaj – zarówno św. Piotr, jak i św. Paweł – chcieli prowadzić i prowadzili ludzi do Chrystusa, prowadzili ludzi do winnego krzewu, otwierali ludziom drzwi królestwa Bożego i zachęcali ich z całych sił do wytrwania w łasce chrztu świętego. To było i jest w tym wszystkim najważniejsze. Wszelkie inne spory – choć były na tyle znaczące, że na kartach Pisma Świętego znalazła się o nich wzmianka – były jedynie wyrazem gorliwości, próbą prześcigania się w wierności Bożemu Prawu.

To także dla nas nauka, że mimo różnych zdań, opinii i sposobów wierności Chrystusowi, wszystkich chrześcijan łączy miłość do Boga i pragnienie wytrwania w owym winnym krzewie, do czego jesteśmy nieustannie zachęcani. Obyśmy nigdy nie zgubili z oczu tej najważniejszej perspektywy, a gorliwość Piotra i Pawła – jakże różnie realizowana – niech zawsze będzie dla nas wzorem trwania w Chrystusie. Amen.

 

XII NIEDZIELA ZWYKŁA

A wy za kogo Mnie uważacie? To fundamentalne pytanie Jezus zadaje Apostołom pod Cezareą Filipową. Dlaczego właśnie tam? Było to miasto zbudowane u stóp góry Hermon, w miejscu, gdzie trzy strumienie łączą się w jeden nurt i dają początek rzece Jordan. Owe miejsce zachwycało bujną roślinnością. Pewnie dlatego w pobliżu jednej z tamtejszych grot Ptolemeusze nakazali zbudować świątynię dedykowaną bożkowi Panowi – opiekunowi lasów i pól, pasterzy i trzód. Z czasem przypisano mu dodatkowe funkcje: lekarza, wieszczka i dawcy płodności. Pan nie był jedynym bożkiem czczonym w Cezarei Filipowej. Jedną z okolicznych grot, przy której wypływała woda, dedykowano greckiej nimfie Echo. Ponadto Herod Wielki wybudował tam świątynię poświęconą Augustowi – władcy rzymskiemu. Cezarea Filipowa stanowiła zatem symbol ludzkich pragnień i poszukiwań dotyczących spełnienia życia. Dla jednych była to władza, dla innych – religia niosąca obietnice zdrowia, sił witalnych lub przepowiedni pomyślnej przyszłości.

Wydaje się, że nieprzypadkowo Jezus zabiera Apostołów pod Cezareę Filipową. Wie, że Jego uczniowie stanęli wobec wielkiej próby. Kusich życie ziemskiej sławy i sukcesu. Dopiero co wrócili z wyprawy, na którą Jezus ich wysłał, aby „głosili Królestwo Boże i uzdrawiali chorych” (Łk 9,2). Donieśli Jezusowi o sukcesie głoszenia Ewangelii – o tym, że chorzy odzyskiwali zdrowie, a złe duchy im się poddawały (por. Łk 9,11). Następnie byli świadkami cudownego rozmnożenia chleba i nakarmienia pięciu tysięcy ludzi (por. Łk 9,12-17). Wydaje się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, a to, czego doświadczali, potwierdzało, że Jezus jest oczekiwanym Mesjaszem, który przyniesie Izraelowi królestwo dostatku i pokoju.

Jezus także i nas zabiera pod Cezareę Filipową. My również nie jesteśmy wolni od pokusy ziemskiej chwały i sukcesu. Zabiegamy o to, aby spełniały się nasze pragnienia i marzenia. Miłe są nam słowa podziwu od innych. Jesteśmy szczęśliwi, kiedy inni liczą się z naszym zdaniem. Wszystko prowadzi do zadowolenia z życia, a Jezus staje się bliższy człowiekowi, bo wydaje się, że jest On gwarantem życiowego sukcesu i błogosławi naszym poczynaniom.

Jednak nie takiego życia chce dla swojego Syna i Jego uczniów Pan Bóg. Jezus, zadając Apostołom pytanie, za kogo Go uważają, tak naprawdę zdradza przez to, za kogo On nas uważa – czyli kim dla Niego jesteśmy: kimś, za kogo warto oddać życie. Wydaje się, że ten krótki dialog Jezusa ze swoimi uczniami był potrzebny, by przygotować ich do przyjęcia wielkiej prawdy o sensie przyjścia Syna Bożego na ziemię. Właśnie pod Cezareą Filipową Jezus po raz pierwszy zapowiada swoją mękę. W ten sposób pokazuje, że droga Jezusa, na którą wchodzą Jego uczniowie, mierzy wyżej niż tylko sukces tego świata. Jezus zmierza do królestwa swego Ojca i chce, by znaleźli się tam Jego uczniowie. A zatem odkrywa, w jaki sposób się tam dostać. Droga prowadzi przez Krzyż, który jest częścią Bożego planu: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć (…), być zabitym, a potem zmartwychwstanie” (Łk 9,22).

W filmie pt. „Powołany – film na czasy ostateczne” można zobaczyć świadectwo, jakie daje Pani Joanna Nowacka. Związała się ona z Krzysztofem, dla którego zostawiła swojego męża Grzegorza. Wzięli ślub cywilny. Byli szczęśliwi. Kochali się. Na świat przyszło dwoje dzieci. Mieli piękny dom, dobrze płatną pracę. Czego można chcieć więcej od życia? Jednak ich szczęście zburzyła choroba Krzysztofa. Diagnoza postawiona przez lekarzy brzmiała: rak mózgu – glejak IV stopnia. Krzysztofowi pozostało od 4 do 6 tygodni życia. Podczas jednej z wizyt w szpitalu Pani Joanna zauważyła, że na stoliku obok łóżka Krzysztofa leży obrazek Pana Jezusa Miłosiernego. Krzysztof zwrócił się do niej ze słowami: „Wszystko będzie dobrze, Pan Jezus nam pomoże”. Prosił ją, aby od tej pory żyli w czystości. Joanna uznała, że zwariował. Po powrocie ze szpitala do domu Krzysztof codziennie modlił się na różańcu, czytał Pismo Święte, zaczął chodzić do kościoła. Jednak jego stan zdrowia pogarszał się z dnia na dzień i w końcu odszedł. W czasie pogrzebu, stojąc nad trumną Krzysztofa, Joanna usłyszała słowa: „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz, ale Pan cię wskrzesi w dniu ostatecznym. Żyj w pokoju”. Ogarnęła ją wtedy wielka miłość. Zaczęła rozumieć, że Bóg istnieje. Uwierzyła, że jest życie, że jest coś więcej niż ta doczesność, w której żyła. Po śmierci Krzysztofa zaczęła porządkować swoje życie. Dążyła do pojednania. Prosiła o wybaczenie tych, których skrzywdziła, i sama przebaczała. Zaczęła budować swoje życie na nowym fundamencie – na Chrystusie i Jego miłości. Mówiła, że po ludzku cierpienie, choroba i śmierć Krzysztofa są nie do przyjęcia. Ale było to błogosławieństwo dla niej. Krzysztof złożył ofiarę ze swego życia i dziś bardziej rozumie słowa Jezusa: „Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13).

Krzyż to droga do odkrycia pełni życia. To droga, po której kroczymy razem z Jezusem – a właściwie za Nim – jako Jego uczniowie. Kto tej drogi nie podejmuje z obawy o swoje życie, według Jezusa – straci je. Kto zaś chce tracić swoje życie z Jezusem, ofiarować je Ojcu i bliźnim – ocali je. To paradoks Krzyża, który prowadzi do spełnionego życia na ziemi z przedłużeniem na wieczność.

A wy za kogo Mnie uważacie? Jezus stawia dzisiaj to pytanie każdemu z nas. Nie można go zignorować, ponieważ od tego, jak na nie odpowiemy – słowami i życiem – zależy nasze zbawienie. Papież Benedykt XVI, zwracając się do młodych na zakończenie Światowych Dni Młodzieży w 2011 r., podsuwa nam taką odpowiedź:

„Powiedzcie Mu: Jezu, wiem, że Ty jesteś Synem Boga, że oddałeś swoje życie za mnie. Chcę Cię wiernie naśladować, a Twoje słowo będzie mnie prowadziło. Ty mnie znasz i kochasz. Ufam Ci i składam w Twoje ręce całe moje życie. Chcę, żebyś był siłą, która mnie wspiera, radością, która nigdy mnie nie opuszcza”. Amen.